Sztuka na krawędzi
2004,
Z Joanną Rajkowską rozmawiają Mateusz Pielas i Łukasz Mikołajczyk
Łódź Biennale 2004
Wraz z równoległymi przygotowaniami do wystawy Łódź Biennale, w centrum Łodzi pojawiły się pocztówki – ulotki: „Artysta do wynajęcia”, informujące, że za darmo można wynająć kogoś, kto zrobi odlew twarzy, wyprowadzi psa, upiecze szarlotkę, czy wyrzuci irytujący telewizor. Jaki jest związek tych pomysłów?
Ulotka jest projektem, który stanowi część Biennale. Jest kontynuacją tego, co robiłam w zeszłym roku w Berlinie. Chciałam zobaczyć jak ten projekt będzie działał w innych warunkach, w innym mieście – w Polsce, w Łodzi.
Na czym polega ten projekt?
Założenia są proste. Ludzie mogą mnie wynająć na parę godzin. Mogą mnie poprosić o cokolwiek, oczywiście w granicach rozsądku, seks i przemoc są wykluczone. Mogą zażyczyć sobie cokolwiek zechcą i mogą to być bardzo różne rzeczy.
Czego oczekujesz od osób, które chcą Cię wynająć?
Nie mam oczekiwań. Nie mogę ich mieć. To ludzie przychodzą do mnie ze swoimi pomysłami. Wycofuję się, pozostaję na wyczekującej pozycji. Dopiero gdy ktoś do mnie zadzwoni, napisze, albo do mnie przyjdzie i powie, słuchaj chciałbym żebyś zrobiła dla mnie to i tamto, wtedy dopiero zaczynam działać.
Zainteresowani właściwie sami swoim pomysłem angażują działania artysty.
Tak, to oni wymyślają projekt. Wymaga to oczywiście pewnej inwencji i jest dość ryzykowne, bo może okazać się, jak tego obawiałam się w Łodzi, że miasto jest zbyt zamknięte, ludzie zbyt sparaliżowani, by zdobyć się na wysiłek kontaktu z kimś, kogo nie znają.
Ile osób w Łodzi zgłosiło się odpowiadając na zaproszenie i projekt? W Łodzi zgłosiło się osiem osób. Z każdego spotkania powstaje bardzo bogaty materiał zdjęciowy, co jest dla mnie ważne. W Berlinie w zamian za to, co robiłam, prosiłam ludzi o dokumentację. To były nie tylko fotografie, ale również przedmioty, które ludzie mi darowali. Fotografie jednak mówiły najwięcej – im były lepsze, tym lepiej działały. Pomyślałam sobie, że w Łodzi trzeba ‚profesjonalnego oka zewnętrznego’, kogoś, kto umie robić zdjęcia i kogo cieszy cała ta sytuacja. Poprosiłam więc o pomoc Kubę Dąbrowskiego, (przyp. red. Artysta fotograf, absolwent akAdemii Sztuk Pięknych w Pradze) aby dokumentował moje historie, aby opowiadał ‚równoległe’ historie za pomocą obrazków.
Co stanowi trzon twojej sztuki?
Myślę, że spotkania z ludźmi. Oczywiście w granicach gry. Bo to jest gra, o bardzo określonych granicach. Mogę coś dla kogoś zrobić. Mogę zrobić wiele, ale nie mogę odpowiedzieć na czyjeś pytania dotyczące egzystencji, wyborów, wartości. Niemniej jestem z tym kimś przez parę godzin i wydarzają nam się różne rzeczy. To bycie razem, bez próby jakiegokolwiek zrozumienia drugiego człowieka, bez wchodzenia w jego życie, takie po prostu czyste przebywanie jest, jak sądzę, najważniejsze.
Ludzie chyba boją się wejść w taką grę?
Boją się. Trudno jest wejść w taką grę. Oczekuje się, że albo ktoś przyjmie cię z otwartymi ramionami i będzie ‚swój’, zrozumiały i przezroczysty, albo pozostanie człowiekiem obcym.
W której części wystawy Łódź Biennale prezentujesz swoją twórczość?
W części międzynarodowej.
Co chciałaś pokazać i jaki cel przyświeca tej części wystawy? Chciałam pokazać projekt, który miałby swoją historię i swą teraźniejszość. Z jednej strony będzie to „slideshow” – obrazki z tego, co się zdarzyło w Berlinie w roku 2003, obrazki ułożone w historie (towarzyszy im tekst). Historie łódzkie opowiedziane są za pomocą dużej ilości fotografii w formacie 15 x 21. Są też krótkie opisy spotkań. Tutaj obraz i tekst są rozdzielone.
Kiedy i gdzie narodził się pomysł projektu?
Kiedy dokładnie? Tego nigdy się nie wie. Wiem, że był lipiec 2003, byłam w Warszawie, zastanawiałam się nad projektem dla galerii Mullerdechiara, jechałam rowerem do pracy i nagle pomyślałam, że nie chce mi się czegokolwiek komukolwiek proponować, że wolę zapytać ludzi czego ode mnie chcą. No i pojechałam z tym pomysłem do Berlina.
Potocznie przyjmuje się, że ze sztuką mają do czynienia jedynie artyści, krytycy i koneserzy. Czy przybliżenie sztuki współczesnej zwykłemu człowiekowi jest sprawą łatwą?
Nie chcę niczego komukolwiek przybliżać. Sama poruszam się na obrzeżach sztuki współczesnej, na krawędzi obszaru, który umownie nazywany jest sztuką, a którego granice wciąż się zmieniają. Projekty takie jak ‚Artysta do wynajęcia’ prawdopodobnie definiują od nowa niewielkie fragmenty tego obszaru.
Szanuję pewien stan świadomości, rodzaj napięcia, specjalny rodzaj stosunku do rzeczywistości. Zdjęcia, rzeźby, czy filmy jedynie komunikują owo napięcie. Najistotniejsza jest energia, która powoduje, że cały czas chce się być czujnym, ‚czujnie’ dotykać rzeczywistości.
A skąd narodził się sam pomysł?
Z jednej strony z wycofania, z niechęci proponowania czegokolwiek, a z drugiej – z potrzeby kontaktu z ludźmi. Projektów tego typu było zresztą już parę w historii, choć poprzednie z nich były skierowane do węższej grupy ludzi i nie były tak ryzykowne.
Kogo, co najczęściej przedstawiasz w swoich pracach?
Za każdym razem zderzam się ze światem, którego zupełnie nie znam, tak więc kontekst tego świata, człowiek, który mnie o coś prosi i jego historia – te elementy tworzą mój projekt. Ja jestem jedynie osobą, który łączy wszystkie historie w całość, choć moja postać jest zawsze zauważalna. Jestem narzędziem, którego inni mogą użyć, ale też narratorem, który o nich opowiada.
Jaki jest zakres regionalny tego projektu?
Berlin i Łódź.
W jakich jeszcze miejscach chcesz powtórzyć ten projekt?
Myślę, że Łódź to ostatni przystanek tego projektu. Moja energia i ciekawość wyczerpują się, a robienie czegoś na siłę nie ma sensu.
Jeśli w takim razie ten projekt wyczerpuje się, to czy masz już jakieś plany na przyszłość?
Nie chcę już brać się za nic nowego w njbliższym czasie, czuję, że jestem na granicy wewnętrznego wypalenia. Zrobiłam dość dużo w tym roku i myślę, że powinnam teraz skupić się na montażu materiałów, co jest dość mozolną i ciężką pracą. Być może zrobię jeszcze jeden film, drugi właśnie powstaje. Muszę skończyć Artystę do Wynajęcia, a to zajmie mi pewnie jeszcze miesiąc…
Czy na charakter prac, które tworzysz ma wpływ miejsce? Ma ogromny. Jest to punkt wyjścia. Projekt z warszawską palmą w Alejach Jerozolimskich, czy projekt, który zrealizowałam w Belgradzie „Przejażdżka wokół wyspy wojny” powstały ze względu na miejsce, na jego historię.
A co najbardziej cieszy Cię w Twojej pracy?
Najbardziej cieszą mnie momenty spotkań z ludźmi, prowadzenie pewnej gry. Wtedy pewne rzeczy zaczynają wydawać się możliwe, zaczynam inaczej je rozumieć. Może podczas takich spotkań to również zdarza się innym.
Dostajesz nagle okulary, które zmieniają ci całą optykę świata i okazuje się, że nie jest tak, jak myślałeś dotychczas. Nagle wszystko zaczyna przychodzić do ciebie i objawiać się z całą swą oczywistością. To piękne.
Dziękujemy za rozmowę.
Dziękuję.
Z Joanną Rajkowską rozmawiali: Mateusz Pielas i Łukasz Mikołajczyk
Joanna Rajkowska:
Absolwentka ASP i UJ w Krakowie. Zamieszkała w Warszawie.