Blog palestyński
2008, 29.03.08 - 18.05.08 Freedom Theatre,

Jenin, Zachodni Brzeg

29 Marzec – 15 Maj 2008, Freedom Theatre, Jenin, West Bank

___________________________________________________________________________

18.05.08

Tamtego dnia Yehuda Shaul nie mógł zabrać nas do Hebronu. Stanowiliśmy zagrożenie dla bezpieczeństwa publicznego. Osadnicy mogliby nas zaatakować, dlatego my, nie oni, stanowiliśmy zagrożenie dla porządku. Yehuda postanowił skierować autobus na południe od Hebronu, w stronę Susii. Kluczyliśmy bardzo krętymi drogami. Najpierw zatrzymaliśmy się niedaleko miejsca, które nazywane jest przez Yehudę Posterunkiem Lucyfera. Mieszka tam facet, który wkrótce po tym, jak skończyła się era apartheidu w RPA, przeprowadził się tu z Południowej Afryki. Przeszedł na judaizm. Teraz stał przed nami jego jeep. Gość zaniepokoił się, sięgnął po telefon komórkowy. W ciągu paru minut zjawił się izraelski patrol policyjny i już nas nie opuścił. Potem pojechaliśmy do maleńkiej palestyńskiej wioski – Susii, lub raczej tego co z niej zostało. Parę wielokrotnie przesiedlanych rodzin (wojsko przyjeżdża w nocy, ładuje wszystkich na ciężarówki i zostawia ileś tam kilometrów dalej) mieszka teraz w namiotach połatanych z fragmentów brezentu, szmat, koców i worków foliowych. Mają swojego lidera, Nassera, ruchliwego, niewysokiego mężczyznę w wełnianej czapeczce. Susya to ważne miejsce. Jest otoczona łańcuchem osiedli żydowskich, m.in – Maon, Yatir, i czymś co się nazywa – outpost. Po polsku outpost to placówka. Miejsce otoczone drutem kolczastym, często z wieżą obserwacyjną. Stacjonuje tam wojsko. Outpost z czasem obrasta karawanami i zamienia się w osiedle. W świetle prawa międzynarodowego jest to nielegalne. Susya to ostania paestyńska wioska na tym obszarze, która przetrwała. Wysiedlane rodziny zawsze wracały na to miejsce. Walka o Susyę to nie tylko walka o terytorium, to również, stracona już prawdopodobnie, walka o zachowanie kultury ludzi nazywanych „cave dwellers“ – mieszkańców jaskinii. Ich kultura została dość dobrze opisana przez antropologów w XIX wieku. Drążyli skały, budowali w nich swoje siedziby, znajdowali źródła wody pitnej, hodowali bydło. Izraelczycy przyjechali ze spychaczem i wejścia do jaskiń zasypali gruzem. Tak skończyła się 170-letnia kultura „cave dwellers“. 80% źródeł wody pitnej zajęli osadnicy. Z dwóch źródeł, które pozostały mieszkańcom Susii, w jedno osadnicy wtoczyli samochód, z tego źródła może korzystać jedynie bydło. Ludzie zostali bez dostatecznej ilości wody. Jedyne co mogą zrobić to zwrócić się do osadników i kupić 2 metry sześcienne wody pitnej, zapłacić 300 szekli i na osiołku przetransportować je do wioski. W zeszłym roku wioskę uratowali aktywiści z Europy. Sprowadzili wodę na całe, wyjątkowo suche lato. Nasser pokazywał nam drzewa oliwne, które wycięli osadnicy. Podeszliśmy żeby z bliska zobaczyć kikuty drzew, na szczycie wzgórza pojawiły się dwie sylwetki uzbrojonych żołnierzy. Do większości swoich pól uprawnych mieszkańcy Susii nie mają dostępu. Samozwańcze zapory zbudowane przez osadników oraz armia skutecznie uniemożliwiają wejście na pole. Jeśli, zgodnie ze starym prawem, jeszcze z czasów ottomańskich, ktoś nie uprawia swojego pola przez trzy lata, traci do niego prawo. Dla izraelskiego żołnierza wcieleniem zła są osadnicy żydowscy. Oczywiście dla takiego, który poczuwa się do jakiejkolwiek, personalnej odpowiedzialności za swoje czyny. Kiedy się czyta zeznania żołnierzy zebrane w trzech tomach „Breaking the Silence“ to okazuje się, że ofiarami są zarówno Palestyńczycy, którzy są opluwani, zatrzymywani, „wysuszani“, torturowani i pozbawiani środków do życia, jak i żołnierze, z ich moralnymi wątpliwościami, poczuciem wstydu i winy. Zresztą są inni gorsi niż my, mówią żołnierze, spójrz na tych z Policji Granicznej (Border Police). Jeśli powiesz Palestyńczykowi, że zostanie przekazany w ręce Border Police, zrobi wszystko co zechcesz, upokorzy się, zacznie cię błagać na wszystko, żebyś tylko tego nie robił. Jest też zły przełożony, złe procedury, takie jak operacja „friend“, polegająca na tym, że potencjalnego terrorystę wyciąga z domu nie izraelski żołnierz, a jego palestyński sąsiad, który często przy tym ginie. Kiedyś ta operacja nazywała się inaczej, ale zakazał jej izraelski Sąd Najwyższy, w związku z czym zmieniono jej nazwę – operacja pozostała identyczna. Są też inne złe praktyki, takie jak operacja polegająca na „odczuwaniu obecności“ wojska, w której żołnierze robią wszystko, żeby zakłócić spokój, powiedzmy, nocnego wypoczynku w danej dzielnicy. Jak? Jakkolwiek. Nie ma reguł, a raczej reguły ustanawia odpowiedzialny za jednostkę wojskowy. W zależności od osobowości – może nakazać w środku nocy przeszukać dom, albo strzelać w powietrze, strzelać w ściany domów… Chodzi o to, żeby Palestyńczycy o każdej porze mieli swiadomość tego, że obok stacjonuje armia. Inne zło, to używanie dzieci przez wojsko jako żywej tarczy. W wielu sytuacjacjach. Podobno bardzo skuteczne. Zło jest abstrakcyjne, delegowane na innych, ty jako ty jesteś zawsze pomiędzy. Jesteś neutralną, czującą osobą, ze swoimi dylematami, z wątpliwościami, ze swoim wstrętem. Kiedy patrzę na przybyszy z Europy, którzy z podobnym wstrętem odnoszą się do państwa Izrael, zła wcielonego w państwowy abstrakt, to zaczynam mieć wątpliwości. Pamiętam niemieckiego filmowca w Jenin, który całymi tygodniami czekał na pojawienie się swojego bohatera, Ahmada. Mówił, że nie rozumie czemu Ahmad się nie pojawia, że przecież on chce pomóc sprawie palestyńskiej. Patrzyłam na niego, podobnie zresztą jak patrzyłam na siebie i myślałam, że przecież to my ponosimy odpowiedzialność za to, co się stało, co się nadal dzieje w Izraelu. Że to wspaniałe, że chcemy pomóc, tylko – komu tak naprawdę pomagamy? Że przecież Izrael to jest nasz projekt, efekt europejskich ambicji kolonialnych i przeświadczenia, że nasz sposób życia jest lepszy niż jakikolwiek inny. Życie w domu ze spadzistym dachem jest lepsze niż życie w wydrążonej w skale jaskinii. To my, w Polsce, w Niemczech pozbyliśmy się Żydów. Polityka eksterminacji, prowadzona w radykalny, czy też mniej radykalny sposób, to coś co doskonale znamy. Amoz Oz: Dlaczego Izrael nie rozwinął się w najbardziej egalitarną i twórczą demokrację socjalną świata? Powiedziałbym, że jednym z głównych czynników była masowa imigracja tych, którzy ocaleli z Holocaustu, Żydów bliskowschodnich oraz dalekich od socjalizmu bądź antysocjalistycznych syjonistów, którzy pragnęli ‚normalizacji’. Holocaust przekonał wielu Żydów, że okrutna gra narodów musi być rozgrywana wedle jej okrutnych praw: państwowości, wojskowego establishmentu i pesymistycznej koncepcji stosowania siły militarnej. Jednocześnie niektórzy z nich pragnęli, by Izrael stał się repliką przedwojennej, mieszczańskiej Europy Środkowej, z dachami z czerwonej cegły i dobrymi manierami, z Frau Direktor i Herr Doktor, gemütlichkeit i bawarską śmietanką – przeszczepem Wiednia Franciszka Józefa do Ziemii Świętej. 13.05.08 To już ostatni odcinek podróży. Za oknem mojego małego pokoju wybuchają petardy. Wydawałoby się, że dorośli bawią się jak dzieci, ale to po prostu jedyne co mogą zrobić, żeby uczcić smutną rocznicę: dziś 60-lecie Nakby, palestyńskiej katastrofy 1948 roku. Tłum przy Bramie Damasceńskiej faluje. Naokoło wojsko i policja. Kiedy rozlegają się gwizdy i brawa żołnierze spinają się w sobie I chwytają za m-16. Trzy lata po zakończeniu II wojny światowej syjoniści przesiedlili 700 tysięcy ludzi do obozów dla uchodźców, które z czasem stały się niemal modelem współczesnego getta. Kolonizacja Palestyny prowadzona jest do dziś wedle skutecznych wzorców apartheidu. Nie ma prawa powrotu dla wysiedlonych. Nawet najbardziej lewicowi Izraelczycy na hasło „right to return” reagują twardą odmową. Zresztą słowo „lewicowy”, jak się zorientowałam po prawie dwóch miesiącach pobytu w Izraelu, oznacza po prostu „nie skrajnie prawicowy”, „nie ultranacjonalista”. Żołnierze w Hebronie do innych żołnierzy, którzy nie uczestniczą ochoczo w okrutnych praktykach wobec Palestyńczyków mówią z pogardą „leftie-softie”. Mam wrażenie, że po 60 latach nieszczęscie Nakby, jest tak samo odczuwalne po obu stronach barykady. Nie próbuję przez to zrównać ofiar i sprawców. Nieszczęście ma to do siebie, że niszczy dwie strony. Nie pomogą huczne obchody, które skutecznie eliminują ze swej narracji problem Palestyńczyków. Wystarczy pochodzić po ulicach jakiegoś izraelskiego miasteczka, najlepiej małego, takiego jak Holon (ostatnio się tam zgubiłam i przewędrowałam wiele dziwnych ulic), albo pojechać do pierwszego lepszego miasta na Zachodnim Brzegu… To jest coś, co jest obecne w gestach, w spojrzeniach. Z jednej strony desperacja, rozpacz, chaos, przyzwyczajenie do upokorzeń, demoralizacja, rozpad po prostu – to wszystko jest w Palestynie, w sposobie w jaki ci ludzie chodzą, mówią, boją się, śmieją się. W gestach, w sposobie w jaki Izraelczycy mówią i patrzą zawarte są prawo i pretensja ugruntowane traumą. Własną traumą, oczywiście. Jeśli chce się cokolwiek tu zrozumieć, to nie można nie brać pod uwagę, tego – paradoksalnie – wymykającego się rozumieniu, ale istotnego elementu – zachowań ciała. *** – Tak już jest, że wyższa kultura wypiera niższą. Rzym na przykład… (fragment rozmowy ze starszą mieszkanką Izraela.) *** – Nie chcę się czuć winna za to, co sie dzieje na Zachodnim Brzegu. Dlaczego mam się czuć winna? Nie chcę się czuć winna. (fragment rozmowy z młodą mieszkanką Izraela.) *** Z wywiadów z żołnierzami służącymi w Hebronie zebranymi w książce „Breaking the Silence. Soldiers Speak Out About their Service in Hebron“: – Teraz nikt już nie powie, że nie zajmujemy się tymi zwierzętami. Sanitariusz mówiący o palestyńskim dziecku przejechanym przez samochód osadnika żydowskiego i zabierający je do karetki. *** Niesamowite w Hebronie jest to, że to miejsce zaraża cię absolutną obojęnością. Trudno jest opisać ten rodzaj wielkiego oceanu obojętności, w którym pływasz. Jest możliwe opisanie fragmentu, poprzez przytoczenie krótkich anegdot, ale to nie wystarcza żeby to naprawdę pojąć. Jedna z takich historii, to historia o małym chłopcu, mniej więcej sześcioletnim, który przechodził koło mojego posterunku. Powiedział do mnie: – Żołnierzu, posłuchaj, nie denerwuj się na mnie, nie próbuj mnie zatrzymać, ja idę zabić paru Arabów. Patrzę na dziecko i nie całkiem rozumiem co powiniem zrobić. A on mówi: – Najpierw kupię nożyk u Gotników – to ich warzywniak – a potem zabiję paru Arabów. Nie miałem mu nic do powiedzenia. Nic, zaćmiło mnie. To nie jest taka prosta sprawa że… to miasto, to doświadczenie może zmienić kogoś, kto był nauczycielem, doradcą, kogoś kto wierzył w edukację, w rozmowę z ludźmi, nawet jeśli ich opinie były inne… Ja nie miałem nic do powiedzenia temu chłopcu. Nie ma nic do powiedzenia. *** W jednej z rozmów z policją graniczną [Border Police], dwóch policjantów chwaliło się jak ich ulubioną rozrywką było wziąć Palestyńczyka schwytanego na rzucaniu kamieniami, albo pyskowaniu, albo na tym, że patrzył w zły sposób…. Wrzucali go do uzbrojonego jeepa i bili go bronią po klatce piersiowej, żołądku i szyi. Zakładali się jak szybko potrafili wziąć zakręt wyrzucając go z jeepa. – Zdajesz sobie sprawę, że policja graniczna postąpiła podobnie z kimś innym wkrótce potem. Ten ktoś zginął. Oni go po prostu zamordowali. – To bardzo smutne. I co? – Rozpoznałeś morderców, którzy są sądzeni? – Nie. Nie ropoznałem nikogo. Nie znam ich. Po prostu słyszałem jak rozmawiali. *** Przejeżdżałem do domu, potem wracałem do Hebronu i czułem jakbym wyjechał za granicę, naprawdę… jak gdyby jednym ruchem przenosił się w absolutnie inne miejsce. Cokolwiek nazywałem demokracją tutaj, w Hebronie przestawało istnieć. Żydzi robili co im się tylko podobało, nie było praw. Zasad ruchu. Nic. Cokolwiek robią, robią to w imię religii, wszystko uchodzi, włamywanie się do sklepów, wszystko jest dozwolone. Jako żołnierz miałem z tym problem, bo pochodzę z rodziny, która wierzy w wartości, w zasady. (…) Wiedziałem co to demokracja, uczyłem się o tym w szkole. (…) Wejście do czyjegoś domu, rozkazy: „Ok, teraz wszystkie dzieci do jednego pokoju, chcę przeszukać dom“. Gdyby było odwrotnie, nie wiem, co bym zrobił, naprawdę. Oszalałbym, gdyby mój dom był w ten sposób potraktowany. Próbowałem wyobrazić sobie moich rodziców, moją rodzinę, gdyby ludzie z bronią weszli do domu z małymi dziećmi, 4-5 lat, wymierzyli w nich karabinami i powiedzieli „ok, teraz wszyscy wychodzą!“.(…) Albo kiedy aresztowaliśmy ludzi, którzy złamali godzinę policyjną. Co to znaczy, złamać godzinę policyjną? To znaczy, że ludzie wyszli zrobić zakupy. Wtedy plutonowy mówił: „Ok, teraz wszyscy na jedną stronę.“ Po czym mówił do nas „Wysusz ich przez parę godzin.“ Mówiłem – Co mamy z nimi robić przez te wszystkie godziny?“ ” Po prostu każ im siedzieć.“ *** (…) „Jak długo chcesz go przetrzymywać?“ Powiedział: „Słuchaj, zrób co ci się podoba, na co tylko masz ochotę. Jeśli uważasz, że masz problem z tym co zrobił, że coś jest nie tak, nawet najdrobniejsza rzecz, możesz go więzić tak długo jak chcesz.“ *** W dniu, w którym zdałem sobie sprawę, że władza sprawia mi radość, poczułem wstyd. Nie wierzę w to: nie sądzę, żeby był to sposób traktowania innych, na pewno nie człowieka, który nic ci nie zrobił, ale nie możesz nic poradzić na to, że czujesz władzę. Ludzie robią co im każesz. Wiesz, że to dlatego, że masz broń. Wiesz również, że gdybyś jej nie miał, i gdyby twój kolega nie stał za tobą, skoczyliby na ciebie, wycisnęli z ciebie gówno lub zadźgali na śmierć – i to wszystko zaczyna cię rajcować. Nie tylko rajcować, zaczynasz tego potrzebować. *** To są fragmenty wywiadów zebranych w trzech zeszytach Breaking the Silence. Można je znaleźć tutaj http://www.shovrimshtika.org/publications_e.asp I na tym kończę. Za oknem już zupełnie ciemno. 10.05.08 Dwa dni pod znakiem Hebronu. Właśnie wróciłam, bardzo zmęczona, sama nie wiem dlaczego. Położyłam się w moim pokoju, nakryłam kolorową narzutą i leżałam ze dwie godziny słuchając muzyki, prawie zasypiając. Muzyki stąd. Rzadko to robię. Tu nie mogę żyć bez dźwięków. Dżenin, Tulkarem, Ramallah, Hebron, Susya, Yatta, Betlehem, Aroup, wszystko jest pasmem dźwięków: krzyki, klaksony, rozmowy, Zachodni Brzeg jest bardzo głośny. Ugotowałam dwie kolby kukurydzy na kolację i usiadłam w tee-coffee-roomi’e hosteliku. Przysiadł się do mnie facet, który tu pracuje, Jordańczyk, który życie spędził w Kalifornii. Zapytałam dziś czemu wrócił. Rozwód, załamanie nerwowe, nawrócenie, Jezus Chrystus. Coś jest bardzo pięknego w tym człowieku, dobry, kamienny prawie spokój. Ma zawsze lekko przymknięte oczy. Powiedział, że kiedy próbował pokonać depresję, to czytał. Biblię, książki. Czytał bez przerwy, osiem godzin dziennie. Tu też czyta. Siedzi na fotelu, na szczycie schodów, tuż nad sklepem warzywnym w bramie, w mocnym zapachu mięty, jabłek, bakłażanów i ogórków. I czyta. Wydaje mi się, że widuję przynajmniej dwóch Żydów czekających całymi dniami na Mesjasza, niedaleko bram starego Miasta. Żołnierz w Hebronie podszedł do mnie dziś i zapytał – Jaka jest twoja religia?? Moja religia? Hebron zaczął się wczoraj bardzo wcześnie rano. 8.30 punkt stałam naprzeciw Centralnego Dworca Autobusowego w Jerozolimie, czekając na autobus wraz z grupą Kanadyjczyków, Brytyjczyków, gejów ze Szwecji i bardzo starszej pary z Izraela. Ta para była tak wzruszająca, że nie mogłam oderwać wzroku. Bardzo starsi, koło osiemdziesiątki, piękni, kiedy zagadywali mnie, mężczyzna zawsze pytał – Deutch or English?? Po chwili zapominał o odpowiedzi, mówił do mnie po niemiecku, żona go strofowała, a po pięciu minutach znów pytał – Deutsch or English? Była to wyprawa zorganizowana przez ludzi z Breaking the Silence – Shovrim shtika – Przełamując milczenie. W autobusie przywitał nas Yehuda Shaul, były żołnierz. Yehuda jest jednym z założycieli tej organizacji – grupy byłych żołnierzy armii izraelskiej, którzy zdecydowali się mówić o tym, czym w istocie jest izraelska okupacja. Co to znaczy stać osiem godzin na checkpoincie. Co to znaczy operacja „friend“. Jak wygląda taktyka „bycia obecnym“ w Hebronie. Jak armia izraelska wykorzystuje palestyńskie dzieci, żeby zapewnić sobie spokojny patrol. Yehuda opowiedział nam najpierw jak to się stało, że Breaking the Silence istnieje. Zaczęło się od wystawy fotografii w 2004, na której byli żołnierze, tuż po zakończeniu służby w Hebronie postanowili pokazać swoje codzienne doświadczenia w armii. Nie te najbardziej szokujące zdjęcia. Raczej te, które po prostu miały informować, opowiedzieć co było dla żołnierzy normalnością tak zwyczajną, że niewidoczną. Bodźcem do zorganizowania tej wystawy była niemożność przekazania tych doświadczeń w inny sposób, niemożność mówienia o tym, brak języka, brak odwagi. A może przede wszystkim to, że społeczeństwo izraelskie nie chce wiedzieć. Mechanizmy wyparcia są niewiarygodnie skuteczne. Takie na przykład jak prosta, psychologiczna metoda – celebracja własnej traumy. Izraelczycy byli zszokowani wystawą. Żołnierze zostali postawieni przed sądem. Za co? Za wykonywanie rozkazów. Yehuda powiedział coś bardzo istotnego. Jako dowódca kompanii, trzy, cztery miesiące przed zakończeniem służby nie miałem wiele do roboty. Siedziałem i myślałem co się ze mną stanie. I nagle uświadomiłem sobie, że straciłem wszystkie argumenty usprawiedliwiające to, co robiłem przez ostatnie trzy lata. Yehuda to wielki, grubawy, mocny gość. Taki, z którym człowiek chciałby spędzić trochę czasu i napić się piwa. Ma w sobie skanalizowaną energię, mnóstwo energii. I cień jakiś. Hebron to jedyne palestyńskie miasto na Zachodnim Brzegu, w którego centrum są żydowskie osiedla. Osady są nielegalne w świetle prawa międzynarodowego. W 1968, rok po zakończeniu wojny sześciodniowej, kiedy Izrael przejął kotrolę nad Hebronem, zjawili się tu osadnicy i już nie opuścili miasta. Miasto przeżyło dwie masakry – w 1929 roku muzułmanie zabili 69 Żydów, 60 innych zostało rannych. W 1994 Baruch Goldstein otworzył ogień do modlących się w Meczecie Ibrahimi muzułmanów i zabił 29 osób. W 1997, aby zapewnić bezpieczeństwo paru setkom (600-800) osadników miasto zostało podzielone na dwa sektory – H1 i H2. W H2, tam gdzie jest Stare miasto, Grób Patriarchów i wszystko co czyni Hebron Hebronem, są właśnie osiedla. Żyje tam, lub raczej próbuje żyć 30000 Arabów, w H1 – pozostałe 120000. W sektorze H2 palestyńskie rodziny są przedmiotem codziennych ataków osadników, którzy na podwórka i dachy domów wrzucają śmieci, ekskrementy, pampersy, nieczystości. Żydowskie mamy uczą dzieci jak celnie rzucać kamieniami w Arabów i turystów. Przemoc osadników graniczy z histerią. Armia nie reaguje. H2 to apartheidowy system dróg – są takie, po których Palestyńczycy w ogóle nie mogą się poruszać, takie po których nie mogą prowadzić swoich samochodów, takie przy których nie mogą mieć sklepów. Są też kombinacje tych trzech kategorii. Najbardziej tragiczny przykład to ulica Al-Shuhada. Pilnie strzeżona wewnętrznym checkpointem eklawa żydowska. Zostało tam dosłownie parę palestyńskich rodzin. Do niedawna nie mogli się poruszać po ulicy, więc jedyną komunikacją ze światem był dach. Odblokowano niedawno ten zakaz, ale Yehuda opowiadał, że są takie ulicy, przy których całkowity zakaz poruszania się wciąż obowiązuje. Takie domy są małymi więzieniami. Okna, drzwi i balkony są za kratami, ponieważ osadnicy niemal co dnia wybijają szyby i wyłamują drzwi. Arabski Hebron umiera. Kolejne ulice są zastawiane wielkimi blokami z betonu, kolejne sklepy są zamykane. Nakokoło miasta rośnie wieniec żydowskich osiedli. 42% arabskich domów w centrum Hebronu zostało opuszczonych, 77% arabskich firm – zamkniętych. Yehuda zdążył nam opowiedzieć to wszystko zanim dotarliśmy do checkpointu i zatrzymali nas osadnicy, policja, wojsko i wewnętrzne firmy ochroniarskie osiedli. Przed autobusem szlaban się zamknął. Wszyscy wyjęli kamery. Yehuda filmował policjantów i sam był filmowany przez nich, jak i przez atakujących go osadników. Rozpoczęły się trwające jakąś godzinę negocjacje, nerwowe telefony Yehudy do prawników, krzyki, nerwówka. Decyzja w koncu zapadła – możemy przekroczyć checkpoint pod warunkiem, że nikt nie wysiądzie z autobusu. Jeśli wysiądziemy, zostaniemy aresztowani. Okej. Postanowiliśmy jechać, wysiąść i zostać aresztowani. Ruszyliśmy. Brama znowu się zamknęła, nikt po tamtej stronie nie oczekiwał takiej decyzji. Wysiedliśmy, otoczyli nas osadnicy z kamerą, krzyczeli po hebrajsku. Nikt z nas nie niczego rozumiał. Yehuda to streścił – opisywali go jako kupę gówna i mówili o tym, że Hebron jest żydowski. Ciężko było patrzeć na jego twarz – boleśnie ściągnięte rysy, maska. Kiedy tak staliśmy i czekaliśmy, nagle pojawiła się laweta z czołgiem, prawdziwym, nowiuteńkim czołgiem z wielką flagą izraelską. Nie, nie mieli prawa nas zatrzymać. Ale tak wygląda egzekucja prawa w Izraelu. Prawo wojenne [military law] polega na tym, że decyzje na bieżąco podejmuje armia, odpowiednia jednostka na miejscu wydarzenia. Swoich praw można jedynie dochodzić w sądzie. Pojechaliśmy gdzie indziej, ale o tym opowiem następnym razem. Również o tym na czym polega operacja „friend“, taktyka „bycia obecnym“ w Hebronie i o sposobie wykorzystywania dzieci przez armię. Nazajutrz rano spakowałam plecak i poszłam na maleńki palestyński dworzec autobusowy, pojechałam „serwisem“ do checkpointu koło Betlehem. Mój ojciec ma takie, obrzydliwe dosyć, powiedzenie – jeśli cię wyrzucą drzwiami, wróć oknem. Dziś najwyraźniej przyszedł ten moment. Przeszłam przez największy checkpoint jaki w życiu widziałam. Meandry barier, tony betonu, obrotowe zębate bramki, szyby kuloodporne, systemy zapór. No i mur. Ten fragment muru jest najbardziej widowiskowy. Wydaje się wyższy niż gdzie indziej, choć pewnie nie jest. Przeszłam więc przez labirynt, a po drugiej stronie powitały mnie kpiarskie graffiti Banksy’ego. Wielkie jak mur i bardzo ok. Drugą niespodzianką były uśmiechy palestyńskich taksówkarzy, którzy czekali na takich frajerów jak ja. Bo w szabat, mimo że to żydowskie swięto, serwis do checpointu po drugiej stronie muru jest nieczynny. Zaczęłam negocjować. – 200 shekels. Two ways – to Hebron and back. – No way. – Postanowiłam być twarda. – You know how much gasoline… – No way. From Ramallah to Jenin is 2 hours and you pay 200 shekels. How long does it take to go to Hebron? 30 minutes? – trochę zaniżyłam cenę do Dżenin, ale wiem, że samo słowo Dżenin działa jak klucz. Nie pomylilam się. – Ok, 150 shekels and I can wait for you 2 hours in Hebron. Spojrzałam na faceta i spodobał mi się. – Ok. 75 shekels one way. Allright. Zakumplowalam się z nim po drodze. Miał na imię Tafik. Rozpłynął się, kiedy się okazało, że wiem co to Aroup Refugee camp, który mijaliśmy. Razem więc łaziliśmy po Hebronie. Wziął mnie do meczetu, tam gdzie są groby Abrahama, Sary i Izaaka. Potem poszliśmy w stronę żydowskiej enklawy. Zapory, bramki, beton. Dwóch żołnierzy na początek. Jeden z nich miał bardzo zmęczoną twarz. Trzymał swoje M-16 jakby trzymał dziecko, ale to dziecko najwyraźniej mu strasznie ciążyło. Pytania, pytania. Polska, nie, nie prasa. Ok, go. Idziemy dalej, wymarłe miasto, zabite na głucho arabskie sklepy, kolejne betonowe zapory, wieżyczki obserwacyjne, siatki maskujące. Pole bitewne. Żywego ducha. Nagle zaczęłam się śmiać. Przed zamkniętymi bramami poarabskich sklepów zasadzono kwiaty, jakieś takie pnącza, co zdążyły porosnąć parę bram. Jak ładnie i estetycznie. Najwyraźniej mieszkańcy nie mogli znieść widoku pustki. Nagle jakieś zamieszanie. Policja, wojsko. Timin został wylegitymowany. Podobno Palestyńczycy nie mogą się tędy poruszać. Ok, ale pozwolono nam wcześniej, argumentowałam. Nieprzyjemna sytuacja, przeraziłam się, że go zatrzymają. Wysłali po nas tego biedaka ze zmęczoną twarzą, który nas puścił. Eskortowani przez M-16 wracaliśmy z powrotem. – How many settlers live here? Zapytałam, choć znałam odpowiedź. – 700 hundreds or so. Milczenie. Teraz on pyta. – How many Palestinians? – 150000 – 160000. – You see. – I see. – Must be hard to serve here. – Terribly hard. Spuścił głowę. To był dzieciak. Miał jasną twarz. Widać, że wszystko go bolało. Jakby mógł to by krzyczał. W następną żydowską enklawę weszłam już sama – byla to słynna ulic Al-Shuhada. Poleciały na mnie kamienie. Żołnierze stali obok. Nie reagowali. >Muszę odpocząć od tego strumienia nieszczęścia, bo tracę zdolność opisu. Muszę stąd wyjechać. 7.05.08 Jerozolima cala w fajerwerkach – Independence Day. Siedzę w Palm Hostel, wybuchy za oknem, słucham Wissama Murada. Facet z Jerozolimy. Co za muza. Rytm wprawdzie nadają petardy i ognie sztuczne… Ale o tym za chwilę. B’Tselem wysłało do mnie oficjalne przeprosiny. Musieli się nieźle kitwasić dwa dni, skoro napisali: The matter seemed to have created a small internal debate – it is a bit of a unique case for us because most of the footage requests we get are more TV, news orienated, with a less clear political purpose. Krótko mówiąc, wracam tam w przyszłym tygodniu. Super. Byłam dziś w ICADH – [The Israeli Committee Against House Demolitions]. ICADH zajmuje się wszelkimi sprawami dotyczącymi wyburzania domów. Jest czym – od roku 1967 Izraelczycy zburzyli 18 000 palestyńskich domów, z czego, w ciągu ostatnich 10 lat aktywistom z ICADH udało się odbudować 106. Nie jest to wiele. Tymbardziej, że buldożery czasem wyburzają te domy, które wspólnym wysiłkiem ICADHu i wolontariuszy udało się postawić z powrotem. Trudno jest walczyć z oficjalną polityką własnego państwa, której jedną z wytycznych jest zmniejszenie liczby Palestyńczyków żyjących na terenach przeznaczonych na budowę osiedli żydowskich lub w ich sąsiedztwie. Dziś, jak przeczytałam, żyje w Izraelu 5,499,000 Żydow i 1,461,000 (20%) Arabów. Demograficzny wyścig trwa. Na moje oko Arabowie rozmnażają się lepiej. Przypomina mi się film Yael Bartana o odbudowaniu jednego z tych domów. Uśmiechnięte twarze, nadzieja w oczach, heroiczne pozy, ujęcia od dołu. Tak samo wyglądali budowniczowie państwa Izrael w latach ‘50. Ciekawe czy dom odbudowany podczas tego lata i sfilmowany przez Bartana też został powtórnie zrujnowany przez izraelskie buldożery. Widzowie filmu muszą wychodzić z projekcji pokrzepieni, że oto fala powraca, Izrael, rękami swych aktywistów odbudowuje palestyńskie domostwa. Burmistrz miasta Jerozolima pytany o systematyczne wyburzania domów we wschodniej Jerozolimie odpowiada wymijająco – Populacja palestyńska, o czym państwo doskobnale wiecie, nie zmniejsza się, a zwiększa się. ICADH nie ma informacji o tym kiedy i gdzie jakiś dom zostanie wyburzony. Po prostu – wczesnym rankiem zbierają się zmasowane siły izraelskiej policji, straży granicznej oraz buldożery należące do władz. Policja otacza dom. Jeff Halper, koordynator ICADH opowiadał mi z detalami jak to wygląda – zburzenie małego domu zajmuje czasem 20 minut, zburzenie dużego – do dwóch godzin. Nikt nie informuje o akcji mieszkańców danego domu – ani władze miasta, ani Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, ani miejscowa administracja. Dziesiątki tysięcy rodzin żyje w strachu przed buldożerami, z czego 22 000 w samej Jerozolimie. Jest to w istocie pogwałcenie IV Konwencji Genewskiej (artykuł 53), która zabrania wyburzania domów na terytoriach okupowanych. Tylko, że Izrael nie przestrzega zasad IV Konwencji. Przy ostanim wyburzeniu, Jeff Halper powołując się na Konwencję, nakazał aresztować oficera straży granicznej. Wywołał tylko wybuchy śmiechu i został zakuty w kajdanki. Chciałabym sfilmować wyburzenie domu. Nie wiem czy uda mi się dotrzeć na czas, ale spróbuję. Jeśli nie, skorzystam z materiałów ICADH albo B‘Tselem. Byłam wczoraj na wystawie w Museum on the Seam [Muzeum Na Szwie], które zajmuje sie sztuką o społeczno-politycznej wymowie. Muzeum Na Szwie nazywa się tak, jak się nazywa, bo jest przy ulicy, która stanowi granicę wschodniej i zachodniej Jerozolimy. Dom, w którym się mieści, uczestniczył w każdym zbrojnym konflikcie. Cud, że jeszcze stoi. Od tak dawna nie oglądałam żadnej sztuki, że poczułam miły dreszczyk. Zdałam sobie sprawę, że nawet nie pamiętam, kiedy ostatni raz brałam udział w jakiejś poważniejszej wystawie. Zdaje się, sześć lat temu, w Casino Luxembourg, jeszcze zanim powstała palma. Wystawa ma wdzięczny tytuł Bare Life – powiedzmy, Samo Życie. Jak wyczytałam, „traktuje o współczesnych sytuacjach, wyjątkowych i niebezpiecznych, które stają się uprawomocnionym status quo poprzez akceptację milczącej większości.“ Wiele znanych nazwisk, w tym trzy polskie – Wilhelm Sasnal, Katarzyna Józefowicz i Artur Żmijewski, czyli klucz FGF. Poza tym m.in. Bruce Nauman, Anselm Kiefer, Carsten Holler a nawet sam Samuel Beckett. Wystawę zwiedzali głównie amerykańscy turyści, co było bolesne, bo się bardzo głośno zachwywali. Nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że jest to jeszcze jedna manifestacja sugerująca, że Izrael jest w pełni demokratycznym państwem, które – proszę bardzo – pozwala na krytyczne wypowiedzi dotyczące najbardziej bolesnego tematu – izraelskiego apartheidu. A dla niepoznaki, żeby temat trochę zuniwersalizować i rozmydlić, do dania głównego dodano problemy różnych innych apartheidów, opresji, represji, traum, holocaustów, klęsk i ogólnoludzkich nieszczęść. Sztuka działa pomimo a czasem zamiast. Przeżyłam tam pół godziny najprawdziwszej radości. A to za przyczyną Wilhelma Sasnala i paru innych artystów. Nie zauważyłam nazwiska Wilhelma w spisie artystów. Kątem oka zobaczyłam jakiś przepiękny obraz. Wbiłam w niego wzrok i zamarłam. Czarno-biały, prosty, nieprawdopodobny. Cztery albo pięć kobiet idzie przez przełęcz, światło jak o zmierzchu. Kobiety widoczne są o tyłu, światło w kontrze, przed nimi, daleko, góry. Mają chustki na głowie, jakieś torby, torebki, klamoty, nie za dużo. Ni to idą, ni to stoją. Tam było wszystko – trauma i lęk przed nieznanym, niepewność, kobiecość, słabość. Mogły to być arabskie kobiety przy checkpoincie, ale i zagubione turystki w Tatrach. Obraz nie miał tytułu i to było fajne, ten znak zapytania – kto i co i dlaczego. Wilhelm, jeśli czytasz mojego bloga, wysyłam ci ukłon do ziemi. Miałam gęsią skórę na plecach. Na dachu była huśtawka zamocowana do poręczy – praca Carsten Höller. Fajne. Lekkie. Spojrzałam na dół. Ekskluzywnie ortodoksyjny plac zabaw. Żydowskie mamy, nianie i dzieci. Wyglądał jak praca na wystawę, doskonale pomyślana, interaktywna istalacja. I jaka polityczna. Z tym że był dużo mocniejszy niż wszystkie prezentacje Bare Life. Ale może ja jestem zainfekowana. Może za daleko odbiłam. Straciłam wiarę w polityczną skuteczność takich wystaw. Chyba lepiej już odbudować dom z ICADH. Oglądając wystawę myślałam o Bad Boysach z Jenin. Jak zareagowaliby. Co by się im podobało. Co by wyśmiali. Co do czego by porównali. Co by zrozumieli. Kupilam sobie ładny t-shirt z napisem Bare Life. Trochę za duży. Siedzę więc w tym t-shircie w Palm Hostel. Trwają rocznicowe obchody. Jaffa Road I Ben Yehuda otoczone wojskiem, policją, tajniakami. Piekielnie militarne obchody…. Wśród rocznicowych pamiątek miecze, nadmuchiwane młotki i kije bejsbolowe z gwiadą Dawida. Próbowałam wyobrazić sobie nadmuchiwany kij bejsbolowy z polską flagą. Fuj. Jakiś rozweselony staruszek walnął mnie takim kijem w głowę. Do Zachodniego Brzegu nie można wjechać. Z powodu rocznicowych ceremonii zamknięto checkpointy. Izrael musi przecież w spokoju celebrować 60 urodziny swojego demokratycznego państwa. W przyszłym tygodniu będzie jeszcze gorzej, jeszcze więcej policji i wojska – do Jerozolimy zjadą George W. Bush, Tony Blair, Henry Kissinger, Michail Gorbachow, Rupert Murdoch oraz założyciele Google‘a i Facebook‘a. 1.05.08 Trzy dni i jeden wieczór w samotności, spędzone na pisaniu, doprowadziły mnie do stanu kompletnej bezcielesności. Znam ten stan, muszę wstać z krzesła, dotknąć się w policzek, sięgnąc ręką do tyłu i poczuć pod palcami łopatkę, żeby sobie przypomnieć, że w ogóle jestem. Dobrze działa też spojrzenie w lustro, choć odbicie jest bezcielesne. Wczoraj poszłam do cukierni, gdzie wieczorem przesiadywałam z chłopakami – z Nabeelem, Żwirkiem, Mustafą, Mike i Tarekiem. Wszyscy wyjechali. Na Bliskim Wschodzie kochają jarzeniówki, więc siadywaliśmy tam pod piekielnie białą jarzeniówą i wyjącym wentylatorem. Za oknem była łysawa palma i nieruchome, gorące powietrze. Wczoraj zamówiłam herbatę, ścierwiastego Liptona, bo tylko to mają i jakieś małe ciasteczko z serem, wzięłam do ręki ksiażkę i nie mogłam przebrnąć nawet przez jedną stronę. Obok siedzieli arabscy bankierzy w brzydkich garniturach i załatwiali interesy. Włosty na żel, buty w szpic. Patrzyłam na plakat ze zdjęciem Edwarda Saida, ojca teorii postkolonialnych i czułam, że jestem na swoim miejscu, nie obok, ale właśnie tu. A tym że to „tu“ jest wciąż dla mnie obce. Od czasu do czasu schodzę z wielkiego, pustego mieszkania o czterech pokojach i ogromnej kuchni do biura teatru, gdzie Juliano pyta ceremonialnie – Joanna, where are you hiding?, na co równie ceremonialnie odpowiadam – I am not hiding, I am working. Potem sztywnym krokiem idę do sklepiku, gdzie pan pyta – – Humus? – Humus, odpowiadam. – Pita? – Pita, potwierdzam, po czym z humusem, pitą oraz butelką soku grapefruitowego idę takim samym sztywnym krokiem z powrotem do mojej jaskinii. Jak bedę miała 70 lat pewnie będzie tak samo. Będę mieszkać w Ghanie, walczyć zajadle o prawa jakiś uchodźców i zarabiać na życie designem stron internetowych. Wózek inwalidzki będzie czekał w przedpokoju. Będę jeszcze chudsza i jeszcze mniej będę słyszeć. Tak, taka samotnia uświadamia wiele rzeczy. Na przykład to, że żeby profesjonalnie zmontować film o moich warsztatach powinnam zarobić trochę kasy aby zapłacić montażyście. Zarobiłam na pobyt tutaj i na przyjazd Żwirka. Zarobiłam na kamerę. Teraz jeszcze montaż. Najśmieszniejsze jest to, że tego filmu nie ma nawet gdzie pokazać. Niedługo pewnie przeczytam na jakimś forum, że trwonię publiczne pieniądze na podejrzane podróże. Udało mi się opisać pewną intuicję; ma już tytuł: „Dżenin Obóz dla Uchodźców Dworzec Główny” – pięciodniowy performens uliczny. Ale zanim projekt został detalicznie opisany, zdążył się rozrosnąć i straciłam nad nim kontrolę. Niedaleko od teatru, w drodze do domu Juliano i Jenny jest mały placyk. Chodziliśmy tam do rzeźnika. Obok rzeźnika jest mały sklepik spożywczy, punkt naprawy samochodów, przed którym na wózku inwalidzkim siedzi stary, rudy człowiek oraz stolarz. Stolarz ma swój warsztat w przybudówce do dużego, dziwnego budynku z kamienia. Ludzie powiedzieli mi, że to stara, turecka stacja kolejowa z czasów ottomańskich. „Turkije, turkije”, powtarzali. A tu, pod twoimi stopami jest linia kolejowa, pod asfaltem, dodał Jonatan. Poczułam ciarki na plecach. Momentalnie stanął mi przez oczami obraz powitalnej orkiestry, kwiatów, całego tego zgiełku i radosnego chaosu towarzyszącego przywitaniom i odjazdom na wakacje. To było jakieś dwa tygodnie temu. Teraz poszłam tam, żeby zrobić zdjęcia i wkleić w fotkę budynku prosty napis: Dżenin Obóz dla Uchodźców Dworzec Główny i zestawić z tym wagon kolejowy. Wagon jest polski, a niech tam, drobny gest polskiej solidarności z ofiarami okupacji. Performens potrzebowałby trochę technicznych przygotowań – trzeba byłoby położyć 300 metrów szyn, przytaszczyć z Jordanii albo z Izraela jakiś stary wagon kolejowy, potem zainstalować napisy i standy „Peron 1“, „Peron 2“. Kiedy wszystko będzie gotowe, dzieciaki z teatru staną się pasażerami, konduktorami, bagażowymi. Wyobrażam sobie jak wysiadają z wagonu, w okularach przeciwsłonecznych, obładowane walizkami i plecakami, orkiestra gra, przez megafony ogłaszają, że pociąg do Warszawy odjedzie za pięć minut, przez: Amman, Damaszek, Istanbuł, Sofię, Bukareszt, Bratysławę, Kraków…. I wytaczamy wagon z placyku. Ludzie będą chcieli jechać najpierw do Hajfy, do ich własnego miasta, trzeźwo zauważył Juliano w e-mailu (emailujemy na odległość 50 metrów – ja jestem w mieszkaniu, a on w teatrze na dole). Ludzie sami sobie wybiorą dokąd chcą jechać, performens będzie zupełnie otwartą formułą, odpowiadam. Tak było wczoraj. Dziś zeszłam do biura (sztywnym krokiem, w drodze po pitę i humus) i nagle się okazało, że projekt odbył już długą drogę modyfikacji i przekształceń. – Położymy oprawdziwe tory, powiedział Juliano, te o mniejszym rozstawie. Przez cały obóz i do miasta. – Możemy zrobić stacje w obozie, przygotować plansze, zdjęcia i pokazać co się tam stało, dodał Mussadak, księgowy, który się nigdy nie odzywa. – Adnan, ty skonstruujesz lokomotywę, w każdym razie silnik, powiedział Juliano. – No problem. Adnan właśnie reperował jakieś akumulatory. – Będziemy ze dwa lata załatwiać pozwolenia, jęknęłam. – Tu? W obozie? Co ty, wystarczy jedno słowo Zakarii…. Nikt, kto nie był w palestyńskim obozie dla uchodźcow nie zdaje sobie sprawy, co to znaczy nie móc nigdzie wyjechać. To jest mniej więcej tak, jakby kogoś zamknąć w słoiku. Podróż do Ramallah to odbicie od szklanej ścianki. Słowa „podróż“, „przestrzeń“, „morze“, „pociąg“ działajają tu jak zapalniki, uobecniają to, co zostało bezprawnie odebrane. Datego pewnie Juliano mówi, że jeśli projekt dojdzie do skutku, to zacznie się rewolucja. 5.05.08 – Chasydzi chodzą tak – Leslie wypina klatkę piersiową, prawą nogę wyrzuca do przodu, bardzo szybko, kroki robi małe, to są kroczki właściwie, potem stawia lewą nogę, potem prawą, lewą, prawą, wymachuje rękami w takt marszu, z pełną kontrolą, nie za wysoko. I prze do przodu, cała wychylona górną częścią ciała, tnie powietrze. Potem zatrzymuje się, wybucha śmiechem. – To sposób ubierania się, te chałaty, rozwiane na wietrze poły płaszcza, lisie czapy. Nie jest łatwo przedzierać się w tym przez powietrze. – Powinnyśmy zrobić o tym projekt. Jak chodzą Arabowie – zgarbieni, pokurczeni, jak patrzą spode łba, a jak Chasydzi, wyprostowani, jakoś tak wypchnięci. Mieszkamy w sąsiadujących hostelach we wschodniej Jerozolimie, na dole kłębi się tłum w arabskich sklepach. Jak mało kupujesz to się wściekają i dają wyższą cenę. Jedna cytryna to trzy szekle, tyle samo ile dwie cytryny i pięć cukinii – trzy szekle. Obie przyjechałyśmy z teatru, troszkę inną drogą, w innym celu. Przypadek sprawił, że znowu sie potkałyśmy. – Trzeba zrobić inny projekt, o którym przez miesiąc gadaliśmy w Jenin – Camping Palestine. Zorganizować kemping, z budką i cieciem, namiotami, prysznicami na wolnym powietrzu, wypożyczalnią kajaków, i paroma basenikami z plastiku, żeby moczyć nogi. Wszystko po to, żeby odczarować jedno słowo – camp i zastąpić je słowem camping. – Tak, albo przygotować grę Monopoly (wersja palestyńska) – cokolwiek zrobisz, lądujesz w więzieniu, gdziekolwiek nie pojedziesz kończysz na checkpoincie, zbudujesz dom – zjawi się bulzożer, kupisz ziemię, zjawi się żydowski osadnik obstawiony żołnierzami. Jeździmy co dnia do B’tselem, izraelskiej pozarządowej organizacji praw człowieka, żeby przeglądać materiały z projektu „Shooting back“. B’tselem od ponad roku daje Palestyńczykom małe kamery dv, żeby byli w stanie zarejestrować przemoc i łamanie prawa na Terytoriach, szczególnie w Hebronie i w Gazie. Na bazie pieczołowicie archiwizowanych taśm powstała wielka biblioteka video. Siedzimy więc całymi dniami oglądając wyburzenia domów, izraelskie buldożery, chaos na checkpointach, przekleństwa osadników żydowskich, dzieci osadników instruowane przez rodziców jak rzucać kamieniami w Palestyńczyków i codzienną przemoc. Streaming toksyn. Jestem tak zmęczona po tym, że potem już tylko chce się napić. Dziś przyszła do mnie Sarit Michaeli, rzecznik prasowy B’Tselem z pytaniem w jakim celu użyje materiałów video. Byłam trochę zdziwiona, bo informowałam o tym przed moim przyjazdem tutaj. Opowiedziałam jej więc o moim projekcie. Ma to być dwukanałowa projekcja video, zrealizowana w ramach projektu „Herzl Project”, poswięconemu ulicy/idei Herzla. Chciałam pokazać rzeczywistość państwa Izrael 2008, utopię zrealizowana. Znalazłam klip pokazujący wyburzenie palestyńskiego domu i paradę purimową w Hebronie. Paru ostanich palestyńskich rezydentów w Hebronie mieszka w domach otoczonych przez żydowskich osadników. Rzadko wychodzą z domów, ponieważ są przedmiotem bezustannych ataków – dzieci instruowane przez rodziców rzucają w nich kamieniami, kobiety są opluwane, na podwórka palestyńskich domów wrzucane są nieczystości, śmieci, brudne pampersy. Trzeba było otoczyć te domy siatką, zasłonić balkony kratami. Życie tych ludzi stało się nie do zniesienia, ale są zbyt biedni żeby się stamtąd wyprowadzić. Parada Purimowa to święto radości, dziki karnawał, połączony z przebieraniem się, piciem, tańcami, wygłupami. Na tle zakratowanych palestyńskich balkonów, w eskorcie wozów opancerzonych, przesuwa się kolorowy tłum. Dzieci przebrane za gejsze i żołnierzy, dorośli w wielkich perukach, błyszczących kostiumach, postacie wykreowane z kolorowych tkanin rozpiętych na drewnianych stelażach i wyniesione wysoko, ponad głowami idących. Ciekawskie palestyńskie dzieciaki przypatrują się temu ukryte za wielkimi betonowymi zaporami. W tle dudni muzyka, ni to kabaretowa, ni to klezmerska. Jest to karnawał w piekle, bo Hebron stał się dla Palestyńczyków piekłem. Nie mam prawa użyć tego klipu, bo zajmuję polityczne stawisko w sprawie konfliktu. Zostałam poinformowana, ze B’tselem użycza swoich materiałów jedynie tym, których dzialalność mieści sie w tzw. mandacie B’tselem, czyli w spektrum działań słuzących obronie praw człowieka. Prawnicy, dokumentaliści, dziennikarze mogą korzystać z biblioteki klipów, pod warunkiem, ze nie zajmują politycznego stanowiska. Artysta, ktory chce przedstawić rzeczywistość państwa Izrael w roku 2008, widzianej oczyma tych, których to państwo okupuje, nie może. Nie istnieje obiektywny film dokumentalny, nie istnieje przypadek prawny, w którym prawo nie służy obronie racji jednej ze stron – argumentowałam. Umilkłam, kiedy padły slowa o presji Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Niestety, prawa do klipów odmówiono rownież dziennikarzom przygotowującym materialy o Nakbie, palestyńskiej tragedii 1948 roku. Ciekawe jest to, ze jak dotąd żadna z izraelskich instytucji deklarujących swoją lewicowość i zainteresowanie konfliktem mi nie pomogła. 28.04.08 Jerozolima. Siedzę w Palm Hostel, przy Bramie Damasceńskiej, obok pary Amerykanów grających w gry komputerowe i sprawdzających konta na Facebook’u. Odpoczywam w atmosferze wyluzowanych travellersów, anonimowości. Lubię tak znikać. Wczoraj spędziłam ciężki wieczór z Cwiją, w pięknym domu, w Kolonii Niemieckiej. Córka Cwiji, Danielle omal nie zginęła w zamachu samobójczym jedenaście lat temu na Ben Yehuda. Od śmierci uratowały ją długie, gęste włosy, które zamortyzowały uderzenia odłamków. Przeżyła śmierć kliniczną, sepsę. Stara się żyć normalnie, ale jej mózg jest nieodwracalnie uszkodzony, wszystko robi bardzo, bardzo powoli. Cwija wspomniała, że córka jej koleżanki zapisała się na wycieczkę do Polski. – Lunagaz – mówi Cwija i zaśmiewa się, wymachując pulchnymi rękami, na każdym palcu ma złoty pierścionek. – Wiesz co to lunagaz? – Chyba coś pomiędzy komorą gazową a lunaparkiem. – Otóż to, potwierdza Cwija. Cwija zapytała mnie po co przyjechałam do Izraela. Opowiedziałam o obozie w Jenin, o teatrze, o warsztatach. – Holocaust, no nie? – rzuca swobodnie i wypija kolejną wódkę. – Owszem, zaczynam niepewnie – niektóre mechanizmy są identyczne, ale to porównanie jest zbyt proste. Opowiadam jej więc z detalami o życiu w obozie, cytuję kolejne historie nieszczęść, mówię o małym Nabeelu, którego babcia wzięła do Kiryat Gat, żeby pokazać mu ich stary rodzinny dom, z którego cała rodzina została wysiedlona, o historii Adnana przywiązanego do izraelskiego buldożera, o Juliano i katastrofie Kamiennego Teatru Arny Mer Khamis. Mówię też o demoralizacji, o tym że obóz to tykająca bomba i wylęgarnia ekstremistów, że przestałam już dawno dziwić się tym, którzy opasani dynamitem idą się wysadzić. – Widzisz jakąś szansę na rozwiązanie tego konfliktu? Pyta Cwija. – Nie, odpowiadam. Nie widzę. Ale, choć doskonale wiem, że to nierealne, nie można odmawiać ludziom powrotu do ich domów, wiosek, miast. Krótko mówiąc, Izrael powinien zapewnić prawo do powrotu ludziom z obozów dla uchodźców. Ale to nierealne – sama sobie zaprzeczam… I nagle, w zupełnie nieoczekiwanym momencie Cwija wybucha. Zaczyna krzyczeć, że Palestyńczycy są zdemoralizowani, skorumpowani, że powinni wziąć się do pracy zamiast oczekiwać pomocy, że jej matka, która jako jedyna z całej rodziny przeżyła Szoach, dała sobie radę, nie mając po wojnie nic. Licytacja traum. Dlaczego Żydzi mogli, a Palestyńczycy nie mogą? Patrzę i nie dowierzam. Najpierw ma miejsce klasyczna czytka etniczna, połączoną z likwidacją najbardziej inteligentnych i tych o cechach przywódczych. Potem przesiedla się ludzi, nieraz parokrotnie, a na końcu oczekuje się od nich przedsiębiorczości i entuzjazmu, mimo wprowadzenia niewiarygodnie sprawnego systemu apartheidu. Nie przeszła mi przez gardło uwaga, że właściwym porównaniem sytuacji w obozie dla uchodźców nie jest Izrael lat pięćdziesiątych a żydowskie getto z czasów II wojny. Może bez wywózek do obozów śmierci. Potem usłyszałam, że skoro taka jest bieda w obozie, to po co im teatr? Niech się nauczą czytać i pisać. Freedom Theatre to alternatywna placówka edukacyjna, gdzie dzieciaki uczą się arabskiego, angielskiego, a nawet matematyki – miałam proste argumenty. Cwija jednak nie dała za wygraną. Wy wszyscy, wolontariusze, tylko pogarszacie sytuację, umacniacie ich w ich traumie i beznadziei. Rano mnie przeprosiła i powiedziała że chciałaby dłużej ze mną o tym porozmawiać. Ale ja chyba nie mam ochoty. Słabo znoszę niekontrolowane wybuchy emocji, bardzo słabo. Nie potrafię się zresetować. Z ulgą wsiadę do palestyńskiego serwisu, który przez bardzo kręte i bardzo złe drogi Autonomii zawiezie mnie do teatru. Te lepsze drogi zarezerwowane są dla Izraelczyków. 26.04.08 Wczoraj, podczas pożegnalnej kolacji Żwirek został oficjalnie mianowany Żiżkiem. Po części dlatego, że Juliano czyta Żiżka a po części dlatego, że imię „Żwirek“ jest bardzo trudne do wymówienia. Pustynny wiatr. Tak gorący, że parzy w twarz. Jechaliśmy do Ramallah ze dwie godziny zbierając po drodze różnych ludzi, serwisy palestyńskie są niespieszne. Na checkpoincie żołnierz zapytał skąd jesteśmy, odruchowo powiedziałam, że z Dżenin. Patrzył i nie rozumiał. Ok, from Poland, poprawiłam się. Holland? No, Poland – pi, ou, el en, di. Poland. Bardzo dziwnie się rozmawia, jak ktoś mierzy w ciebie z M-16. Niedaleko na wzgórzu zobaczyłam kiwający się na wietrze podarty parasol ogrodowy, a pod nim jeszcze jeden osobnik z M-16. Okupacja. Kiedy chce się opisać sytuację na Terytoriach Okupowanych to powtarza się w kółko, co samo w sobie sygnalizuje niemoc, słowa: klatka, więzienie, puszka, niemożliwość, niemoc. Trzeba używać jakiegoś nieistniejącego trybu zaprzeczającego. Wprowadzać pojęcia żeby im zaprzeczać. Najbardziej dojmująca jest niemożliwość podróżowania, wyjazdu, doznania prostego uczucia oderwania i dystansu, jest to jeden z grzechów głównych Izraela wobec Palestyńczyków – zamknąć ludzi na określonym terenie otoczonym murem i strażnicami, wozami opancerzonymi, M-16 i żołnierzami. Każdy ruch jest spowalniany albo blokowany. Na każdym checkpoincie czekają ludzi upokorzenia. Nie czułam tego tak bardzo na początku, teraz z każdym przejazdem, w momencie kiedy Palestyńczycy wyjmują swoje wymięte dokumenty czuję rosnące zmęczenie, gorycz, złość. Kiedy wniosłam rano plecak do biura teatru, Bad Boys siedzieli tam na kanapie. Poczułam jak wszyscy nagle kierują wzrok w jedną stronę – na plecak. Potem spojrzeli na mnie. – Wyjedżasz… – Wrócę, powiedziałam jak automat, zaraz wracam, za cztery dni. – Wsadź mnie do plecaka, powiedział Rame, który waży przynajmniej z 80 kilo. – Wzięłabym, Rame. Zrobiło mi się strasznie. Jak się trzyma zwierzęta w klatce, to zaczynają się gryźć. Tak samo jest z ludźmi. W obozie ludzie są podejrzliwi, nieufni, zdemoralizowani. Myślą, że ludzie pracujący dla teatru robią fortuny kosztem traumy dzieci z obozu. Że teatr jest jeszcze jednym kolonialnym sposobem na zniewolenie. Myślą, że im się wszystko należy. Mąka z UNRWA, trening od europejskich wolontariuszy we Freedom Theatre, pieniądze z Unii Europejskiej – wszystkie te dobra powinny być ot, tak, darowane. Napięcie jest kanalizowane w przemocy nawet wobec siebie nawzajem. Palestyńczycy strzelają nie tylko do izraelskich żołnierzy, również do siebie nawzajem. I, oczywiście, kobiety za wszystko płacą podwójną cenę, ponieważ izraelska okupacja oznacza dla nich również okupację we własnym domu – niemożność podjęcia jakiejkolwiek zewnętrznej aktywności, przemoc, nieludzkie prawo honoru egzekwowane w sytuacji pozamałżeńskiej zdrady. Nie mówiąc już o konieczności zakrywania ciała. Miałam parę warsztatów z dziewczynkami, które nie były w stanie zrobić jednego ruchu, uruchomić języka ciała na najbardziej podstawowym poziomie. Któregoś dnia nagrywaliśmy ze Żwirkiem sceny niemocy. Zachowania dzieciaków związanych z teatrem. Ktoś podchodzi do drzwi, robi krok, jakby chciał wyjść, ale decyzja nie zapada – cofa się z powrotem. Ktoś bierze szklankę z herbatą, podnosi ją, ale po chwili wahania ją odstawia. Ktoś siada, wstaje, znów siada. Kroki do przodu, do tyłu. Ruch pozorowany. Teraźniejszy niedokonany. 21.04.08 – Jesteśmy w środku, nie jesteśmy w stanie przeżywać traumy na scenie, bo jak wychodzimy z teatru, to trauma nas zasysa. Tkwimy wewnątrz niej. Nie jesteśmy w stanie powtarzać gestów i dźwięków inwazji, intifady, pogrzebów… Pozostaje fikcja, nośna fikcja… cokolwiek, co wygeneruje dystans do rzeczywistości, konieczny żeby ją w ogóle zobaczyć. Słuchałam przedwczoraj piosenek Mariana Hemara. Za oknem był meczet, muezin, owce, złomowisko starych samochodów, dzieci rzucające kamieniami. Piosenki z przedwojenej Polski brzmiały tutaj jak odgłosy kosmosu, dźwięki jakiejś innej cywilizacji. Może właśnie dlatego ta muzyka tak mocno działała. Postanowiłam wziąć jeden kawałek na warsztaty. Ćwiczenia odechowe, spinanie i rozluźnianie mięśni… Lekki zawrót głowy. Potem chłopcy położyli się na materacach, zgasiłam światło i na rozpiętym dużym ekranie pojawiło się morze. Minutowy, zapętlony, rozpikslowany klip nagrany z ręki, obrazek się trząsł, ale to wszystko nie miało znaczenia. Najmocniej działał powolny rytmiczny szum, falowanie dźwięku. Zamknęli oczy, leżeli, ale potem odwracali głowy w stronę ekranu żeby zobaczyć obraz. Morze to coś, co skupia wszystkie ich marzenia – o odzyskaniu własnego kraju, o wolności, plaży, przyjemności. O czymś co jest po prostu dane i nie potrzebuje troski, planu i dyscypliny, do której są niezdolni. Po parunastu minutach ściszyłam morze i weszła „Wiosna, wiosna, wiosna…“ Hemara. Niektórzy po jakimś czasie zasnęli. Nabeel spał tak mocno, że śnił. Mówił, że śniły mu się jakieś lęki. Może lęki związane z jego japońską podróżą, z wizą i paszportem, który wciąż leży w japońskiej ambasadzie w Tel Avivie i nie ma jak go odebrać… Reszty nie pytałam. Zostawiłam ich z ich snami. Wyszliśmy z ciemnej, chłodnej sali prosto na piekielny upał, chaos dzieciarni, kurz i śmieci. Postanowiliśmy razem z dobudzonym Nabeelem pojechać na pizzę. Żwirek dostał extra ketchup bo go uwielbia. Gdybyśmy jeszcze mogli wypić po zimnym piwie, bylibyśmy w raju, ale tu, w obozie, a nawet w samym mieście Dżenin alkoholu nie uświadczysz, choć, oczywiście nieoficjalnie, wszyscy piją w domu. I tak się zakończyły warsztaty. Dla Leslie Dryer, młodej Amerykanki, która robi tu film dokumentalny o sytuacji w Palestynie, Żwirek nakręcił dwa wywiady – z Zakarią Zubeidi i z niedoszłą samobójczynią z Tulkarem Shifą Al-Qudsi. Zakaria powiedział, że nie ma niedoszłych samobójców. Że samobójca nie da się złapać, że to polityczna gra. Do Tulkarem pojechaliśmy taksówką w dobrych nastrojach, bo po lekcji yogi. Moim zadaniem było trzymanie mikrofonu. Żwirek śmiał się, że pierwszy raz ma półgłuchego dźwiękowca. Krążyliśmy po Tulkarem szukając adresu, próbując gorączkowo potwierdzić nasz wywiad, bez skutku. Każdy wskazywał inny kierunek, brat Shivy nagle zaczął zmieniać terminy. W końcu zaparkowaliśmy w jakiś krzakach i czekaliśmy w potwornym upale… I jak to zazwyczaj, w Palestynie, nagle wszystko stało się możliwe. Ktoś wreszcie wskazał jej mieszkanie, zapadła ostateczna zgoda na setki razy potwierdzany już wywiad. Shiva przyszła z bratem, który długo wypytywał skąd jesteśmy i po co ten film. Potem powiedział do siostry po arabsku, żeby nie ujawniała szczegółów. Nie ufali Leslie. Wywiad był psychiczną torturą. Zostaliśmy poczęstowani oficjalną palestyńską polityczną papką. Ojciec Shivy krążył wokół jak ćma, brat siedział obok cały czas kontrolując każde słowo. Może dlatego, że brat jest w Hamasie, a Shiva w pracuje dla Fatahu? Albo dlatego, że jest zazdrosny o sławę, o to, że do jej domu przyjeżdża mnóstwo dziennikarzy, którzy robią wszystko żeby usłyszeć o jej życiu? Szkoda, bo historia jest ciekawa. Horror drugiej intifady spowodował, że Shiva postanowiła wziąć udział w zamachu samobójczym, mimo że miała małą córeczkę. Krytycznej nocy, nad ranem, tuż zanim wyszła z domu ktoś załomotał do drzwi. Jeden z palestyńskim kolaborantów ujawnił plan akcji. Shiva dostała sześć lat. Podczas pobytu w więzieniu uczyła się hebrajskiego, poznała bliżej swoją izraelską strażniczkę. Teraz pracuje w organizacji pomagającej byłym więźniom. 19.04.08 Entropia, chaos. Nic się nie udaje. Przychodzi czas warsztatów i na scenę ładuje się banda dzieci, która chce tańczyć dabke, narodowy palestyński taniec, który przypomina popisy Mazowsza. Ktoś mierzy we mnie wiertarką, dzieci powtarzają jak mantrę „łotsjornejm, fakju“, ktoś wchodzi do teatru, ktoś wychodzi; przyjeżdża i wyjeżdża delegacja UN. Bad Boys pojawiają się, żeby zaraz zniknąć za rogiem ulicy, zamawiamy taksówkę, żeby wziąć ich za miasto i zaraz potem trzeba ją odesłać, bo ktoś z grupy na dobre się zagubił. Falowania energii, którym poddają się wszyscy, bezustanna wymiana nikomu niepotrzebnych informacji. Nawet jeśli zaplanujemy coś na godzinę jedenastą, to prawdopodobnie trzeba będzie czekać aż do drugiej, żeby ktoś wrócił z pracy, zjadł falafel, przyszedł z domu…. Nie ma tu podziału na przestrzeń prywatną i publiczną. Jeśli coś jest publiczne, to zostanie albo wchłonięte jako prywatne, albo zniszczone. Stąd przestrzeń wspólna jest domeną chaosu, brudu i śmieci. Freedom Theatre stał się taką wchłoniętą przestrzenią, gdzie wszelkie granice zostały zatarte. Dlatego można zobaczyć nastolatków siedzących na scenie i palących papierosy, leżących w sali prób i słuchających muzyki z telefonow komórkowych. Traktują teatr jak swój dom, za każdym razem trzeba użyć nadzwyczajnych środków, żeby wygenerować to minimum dystansu, minimum nawiasu niezbędnych do ustanowienia przestrzeni symbolicznej. Wczoraj Leslie, Amerykanka robiąca film dokumentalny o Palestynie postanowiła zrobić wywiad z niedoszłą samobójczynią z Tulkarem. Próbowała umówić się na ten wywiad od dwóch tygodni, dzwoniąc codziennie. Wreszcie wczoraj wsiedliśmy wszyscy w taksówkę – Żwirek miał wywiad nakręcić, Tarek z teatru miał tłumaczyć, a ja chciałam posłuchać. Tuż za miastem okazało się, że brat tej dziewczyny zadecydował, że nie będzie wywiadu, bo dziewczyna musi pojechać do Ramallah, po wizę do Libanu. Dlaczego brat? Dlaczego w piątek, które jest świętem muzułmańskim i wszystkie urzędy są zamknięte? Dlaczego wszelkie ustalenia przestały nagle obowiązywać… Wszystko bylo niejasne. Zawróciliśmy. Boris, filmowiec z Berlina snuł się wokół teatru dwa tygodnie, jedynie po to, żeby spotkać bohatera swojego filmu, Ahmada. Filmuje go od paru lat. Ale Ahmad nigdy się nie pojawił, nie oddzwonił. Boris wrócił do Berlina. Wszystko jest niepewne, niejasne, nieostre… czas płynie inaczej, nie ma planów, bo nikt nie wierzy, że da sie coś zaplanować. Nie ma struktur, nie ma ram, nie ma szkieletu. Jest tylko mięcho. Ludzie, setki, tysiące ludzi, kręcących sie w kółko i chcących przetrwać za wszelką cenę, ale nie zadających sobie pytania jak przetrwać. Palestyna to wielka klatka, gigantyczne więzienie, generujące w ludziach napięcie, beznadzieję i depresję. Każdy potencjalny ruch spotyka opór. Izraelowi naprawdę udało się zniszczyć ten kraj. Ponieważ nie dało się dziś zrobić warsztatów, wzięłam chłopaków na dach, żeby zrobić z nimi wywiady. – Czym jest Izrael – pytam – Niczym. Potem następuje chwila ciszy i mówią: – Izrael to destrukcja, zniszczenie. – Znasz jakiś Izraelczyków? – Nie, tylko żołnierzy. Znam Juliano, ale on jest w połowie Palestyńczykiem. – Zabili moich braci, zabrali dzieciństwo. – Gdzie jest Izrael? – pytam – Wszędzie, tam, i tu. Właściwie jest tu, bo nawet obóz dla uchodźców w Jenin to Izrael, zabrali nam nawet to. – Jakie jest twoje największe marzenie? – Zobaczyć morze. 18.04.08 Nabeel dostał japońską wizę i jego czteromiesięczna gehenna związana z japońską biurokracją/ambasadą/ceremonią formularzy i podpisów została zakończona. Paradoks polega na tym, że Nabeel jedzie do Japonii jedynie po to, żeby, jak sam mówi, zabrać swoją połowę – połowę samego siebie, zakochanego w Japonii i przywieźć ją do Dżenin. Ma w Tokio dziewczynę, Kyoko, i chce zakończyć związek. Jego dziewczyna nigdy nie była w Palestynie, nie wie co to jest okupacja izraelska. Kiedyś Nabeel utknął na checkpoincie na 24 godziny. Akurat zadzwoniła Kyoko. Gdzie jesteś? – zapytała. Idź do domu! Dlaczego po prostu nie pójdziesz do domu? – naciskała. Zdobycie japońskiej wizy, jeśli jest się Palestyńczykiem, graniczy z cudem. Ambasady są w Tel Avivie. Żeby tam pojechać trzeba mieć specjalne pozwolenia, albo np. pracę w Izraelu. Zwykły śmiertelnik tego nie załatwi. Jest to jeszcze jedna, bardzo skuteczna strategia odcinania Palestyńczyków od możliwości podróżowania. Izrael zrobił już wszystko, żeby z Zachodniego Brzegu uczynić getto. Nie mówiąc już o Gazie. Przedwczoraj przez obóz przejechał izraelski wóz opancerzony. Chłopcy rzucali w niego kamieniami. Wieczorem jeden z nich pokazał nam zapalnik od granatu, który znalazł na ulicy. IDF [Israel Defence Forces] przyjechało aresztować jednego z członków Brygad Męczenników Al Aqsa, kolegę Zakarii Zubeidi. Zakaria jest jedynym spośród członków teatru Arny Mer-Khamis, który przetrwał drugą intifadę. On, jego brat Daoud i czterech innych małych chłopców stanowiło trzon trupy teatralnej. Jego matka, Samira, udostępniła górne piętro swojego domu na prowadzenie prób. Gościła tam wielu wolontariuszy z Izraela. Podczas inwazji zastrzelił ją izraelski żołnierz. Trzynastoletni Zakaria został postrzelony w nogę za rzucanie kamieniami w czołgi. W wieku czternastu lat został uwięziony na sześć miesięcy, a potem jeszcze raz, na cztery i pół roku. Kiedy zginąl jego brat, Taha, jego matka wykrwawiła się na śmierć, drugi jego brat, Daoud dostał wyrok szesnastu lat więzienia, i kiedy żaden z Izraelczyków, którzy tak chętnie przyjeżdżali do Dżenin, do domu jego matki nie nawiązał z nim kontaktu, Zakaria wstąpił do Brygad Męczenników Al Aqsa. Organizacja ta jest odpowiedzialna za serie zamachów samobójczych i ataki na IDF. Jest uważana za organizację terrorystyczną. Izraelczycy wielokrotnie próbowali zlikwidować Zakarię, podczas jednej z takich prób, zastrzelili pięciu Palestyńczyków, w tym czternastoletniego chłopca. Narazie Zakaria jest na wolności, ale, jak mówią ludzie z teatru, jego czas jest „pożyczony“. Przeżyliśmy warsztatowy kryzys. Poprosiłam Bad Boys, że pokazali mi siebie samych w momencie krytycznym, wtedy, kiedy ich życie uległo raz na zawsze radykalnej zmianie. Może to nie był właściwy dzień, albo moment, albo przesyt traumy powoduje, że próbują od tego uciec. Coś im się wymyka, mijają się z sobą albo odgrywają ckliwe scenki. Jedynie Rame, ktory nagle zaczął się jąkać, tym jąkaniem dał do zrozumienia, żeby naprawdę coś się z nim stało. Wiec postanowiłam zmienić strategię. Następnego dnia pojechaliśmy na wzgórze za miastem. Wzięliśmy plastelinę, szpadle i kilof. Najpierw chłopcy ulepili z plasteliny swoje strachy i lęki. Nabeel ulepił spiralę i siebie w jej epicentrum, Rame zamek pełen strachów – z wężem na dachu, Tubassi przeszkodę i swoje życie po obu jej stronach. Po jednej stronie były osty, po drugiej osty i kwiaty. Qais – zielony ogień i siebie, stojącego ponad ogniem. Potem poszliśmy pod wielką sosnę i Bad Boys zaczęli kopać dołek. To znaczy miał to być dołek, a stał się z czasem dołem, w którym można było swobodnie przykucnąć. Na Bliskim Wschodzie grunt jest tak kamienisty, że zajęło nam to blisko godzinę. Machali kilofem, przerzucali ziemię łopatami i śpiewali. Było to jak odbudowywanie Warszawy po wojnie albo jak kibucowe pieśni pionierów. Śpiewali o Palestynie. Potem przynieśli swoje lęki ulepione z plasteliny, delikatnie położyli je na dnie i zasypali grób. Piszę grób, bo nagle zaczęli przynosić kamienie, otoczyli wzgórek kamiennym kręgiem, jeden z nich wziął długi kij i zaczęli wygłaszać pośmiertne przemówienia. O tym, że misja została zakończona i nadszedł czas na nowe, że będzie lepiej. Każdy coś dodał. Reszta biła brawo. Potem odtańczyliśmy, pohukując i kiwając się rytmicznie jakiś taniec wokół grobu. A potem, na dany przez Ahmada Tubassiego znak, ucieliśmy z krzykiem. 16.04.08 – Rozmawiałem z nim przez telefon, chciał się ożenić po wyjściu z więzienia. Złamali mu nogę i rękę, czaszka była uszkodzona w trzech miejscach, tak przynajmniej wykazała sekcja zwłok. Jak ten człowiek mógł się jeszcze powiesić?- mówił Nabeel, wspominając swojego przyjaciela ze szkoły. Izraelczycy go powiesili. Siedzimy w cukierni. Nabeel ma łzy w oczach. – Nie jestem w stanie powiedzieć jednej kwestii, kiedy koło mnie stoi izraelski aktor. Nie mogę. Zabili czterech moich przyjaciól, jeden jest w więzieniu. Pobili mnie jak miałem 10 lat, wsadzili do więzienia na jedną noc. Matka musiała zapłacić 500 szekli za moje uwolnienie. – Nasz dom był w Iraq al Manshah. Teraz to jest Kiryat Gat, nazwa arabska oficjalnie nie istnieje. Babcia mnie tam zawiozła. Pokazała mi ten dom, jego drzwi, ogród. A potem wróciliśmy do naszego obozu dla uchodźców, pod Betlejem, do Aruop camp. Po południu wybraliśmy się do domu Qaisa, bo Qais się obraził na Jonatana i nie chciał przyjść na warsztaty. Eskortowani przez gromady dzieci, pod obstawą Nabeela i Bad Boys zapuściliśmy się w kręte uliczki obozu, których nie mielibyśmy szansy odwiedzić sami. Koło meczetu zobaczyłiśmy przepiękne graffiti – wielka ręka trzymająca ołówek na tle szeregu meczetów plus świeczka. Albo dłonie wystające z piekielnych czeluści, a pomiędzy nimi serce, Koran, rozerwany łańcuch, a nad tym czerwone słońce. Potem odwiedziliśmy starszego pana, który parę dni temu zrobił sobie namiot przy drodze, wyłożył go słomą i zrobił zadaszenie z dywanów. Teraz przysypia tam całymi dniami. Myślałam, że może ma jakieś szamańskie wlaściwości, ale się okazało, że czeka na melony, które zacznie sprzedawać za parę dni. Wczoraj na warsztatach spotkaliśmy się z duchami. Każdy z Bad Boys‘ów ze swoim. Chłopcy nie chcieli odsłaniać im twarzy. Niektórzy wąchali duchy, żeby się z nimi pożegnać, stawiali stopy na ich stopach. Duchy nie odpowiadały – nie reagowały ani na szklankę wody, na dotyk, ani nawet na akty autoagresji. Qais nie mogąc skontaktować się z duchem sam zawiązał sobie oczy, położył mu głowę na ramieniu. Jedną z takich akcji powtórzyliśmy w grupie. Każdy z Bad Boys‘ów powtarzał gesty Rame. Wyglądało to jak nieporadna choreografia. 13.04.08 Znów nękają mnie bóle głowy. Jadę na tabletkach. Po każdych naszych zajęciach czuję, że coś się dzieje z moim mózgiem. Coś dziwnego. A potem ból zaczyna rozsadzać mi czaszkę. Dom, w którym mieszkamy razem ze Żwirkiem to trzeci dom Adnana na tym samym miejscu. Dwa poprzednie zniszczyły izraelskie buldożery. Adnan je po kolei odbudowywał. Ma dla kogo. Ma pięcioro dzieci i żonę – Hijam. Jego dwaj bracia zginęli w intifadzie, jeden z nich został postrzelony stojąc na ulicy. Dwaj pozostali siedzą w izraelskich więzieniach, jeden odsiaduje 16 lat. Sam Adnan został przywiązany do buldożera, skuto mu z tyłu ręce, zawiązano oczy. Miał za zadanie wołać po imieniu brata, który ukrywał się na strychu w jednym z domów w obozie. Wołał. A ponieważ brat nie odpowiadał buldożer zniszczył pokój gościnny, Adnan wołał dalej, buldożer wbił się w kuchnię. Obok w pokoju leżał dziesięcioletni Yaseen, z którym teraz prowadzę warsztaty. Jego ojciec, który zdążył przerażony uciec z domu, wrócił po niego biegnąc pod wymierzonymi w niego karabinami maszynowymi Izraelczyków. Dotarł do domu, porwał Yaseena i wybiegł. Od tej pory Yaseen ma wszelkie syndromy PTSD – post-traumatic stress disorder. Guliano śmieje się, że między móżdżkiem a korą Yaseen nie ma nic. Tuż obok drugiego z moich Bad Boys – Rame, eksplodował pocisk. Nie podniósł się z szoku przez parę lat, nie mógł mówić. Teraz jest kawałem mięcha z ludzkimi odruchami. Czasem wydaje jakieś ryki, czasem coś powie. Kiedy Adnan się dowiedział, że wczoraj z domu Guliano wracaliśmy pieszo przez obóz o trzeciej nad ranem, mocno pijani, znieruchomiał. Znieruchomiał również Mohammad, nasz specjalista od sieci komputerowej. Nigdy tego nie róbcie – powiedział Adnan. Izraelczycy penetrują obóz w nocy, strzelają jeśli nie są pewni czy ktoś nie zamierza się właśnie wysadzić. W najlepszym przypadku karzą się rozebrać do gaci, żeby zobaczyć co masz wokół pasa. Jonatan ostatnio prawie nagi wracał do domu. Ciężar. Przygniata mnie to wszystko. Wczoraj wzięłam Bad Boys na wzgórza, inaczej dzieci z obozu by nas obrzuciły kamieniami. Myślałam, że trochę odetchniemy, wyzwolimy się z czapy traumy. Wysiedliśmy z samochodu, zobaczyłam pusty, prostokątny, jakby przygotowany plac. Okazało się, że z tego miejsca izraelska armia ostrzeliwała Dżenin. Wołaliśmy zatem tych, których zabrakło. Każdy z nich ma kogoś takiego. Wołaliśmy leżących w grobach, takich, którzy na pewno są w niebie, wołaliśmy nawet miasto Beirut. Nauczyliśmy się krzyczeć już przedtem, bo to trudna rzecz. Krzyk musi się zaczynać od czubków palców u nóg. Wczoraj słyszeliśmy jak tony naszego wrzasku się przenikają, modulują, jak słowo zmienia barwę. Ze wzgórza niosło się echo. A potem poprosiłam ich o to, żeby każdy przypomniał sobie jakiegoś człowieka, który się wysadził. I żeby spróbował być tym kimś. Kamal zawinął się w prześcieradło, pomalował twarz na niebiesko, biało i czarno, stanął po prostu pod drzewem i kręcił głową na znak niezgody. Po warsztatach wszedł na sam czubek tego drzewa i zaczął szaleć, krzyczeć, zrywac szyszki, udawać kurę, małpę, niewiadomo co. Wielki grubas Rame zrobil sobie malutki woreczek, schował tam kamyki, szminki do twarzy, czarną przepaskę. Pomalował się na czarno, wokół ‚maski‘ dodał czerwone obwódki. Potem ponosił woreczek, odszedł na bok i zrobił dla wszystkiego co w nim miał mały grobowiec z płaskich kamieni. We wszystkich obrazach dominowała rezygnacja, nieumiejętność zgody, pożegnanie. Nie było tam żadnego heroizmu męczenników, jak się w Palestynie określa tych, którzy sie wysadzili. Była jedynie niemoc, niezgoda, brak akcji, brak alternatywy. 12.04.08 – Nie możesz używać słowa obóz w Izraelu, usłyszałam od dziennikarki Haaretz. Musisz powiedzieć refugee camp, inaczej kojarzy się z Auschwitz. – Ale to jest obóz…..wasz obóz, nie umiałam znaleźć odpowiednich słów…. w pewnym sensie wy go założyliście… – To jeszcze nic – powiedział Nabeel – Do Jenin przyjechał kiedyś amerykański dziennikarz i zapytał gdzie mieszkam, odpwiedziałem, „in a camp“, „oh, you are camping here!“, uśmiechnął się szeroko. Wróciliśmy ze Żwirkiem z Tel Avivu, przez Jerozolimę, checkpoint Kalandię, Ramallah. Ponieważ był to piątek, dzień wolny, trwało to jeszcze dłużej niż zwykle. Żwirek targał wielką walizę z kamerą, wymarzoną Sony Z1, kaptury i szminki w wielu kolorach na nasze ćwiczenia oraz mega duży plecak. Wszyscy bardzo ciepło go powitali. Postanowiliśmy pokazać tu film Żwirka o palmie, który zrobił w zeszłym roku. Dziś, podczas warsztatów naprawdę coś się stało. Pierwszy raz od chwili przyjazdu do Jenin poczułam, że uczestniczyliśmy w jakimś realnym doświadczeniu. Bad Boys z niejasnych powodów najpierw zaczęli się tłuc, wskakiwali na siebie i okładali się pięściami.Potem wciągnęli w to mnie, zostałam szybko pokonana, i powalona na scenę. Szarpalam się, ale niewiele to pomogło. Następnie był taniec, oddechy, relaks. Po raz pierwszy warsztaty są filmowane – zdjęcia robi oczywiście Żwirek. A potem przeszliśmy ze sceny do sali prób, gdzie jest lustro. Poprosiłam, żeby przypomnieli sobie swoje sny, ale żeby o nich nie opowiadali. Dałam im szminki w różnych kolorach. Po kolei podchodzili do lustra. Malowali sobie twarz, a potem ruchem, gestem, uderzeniem ciała pokazywali sen, byli sobą ze snu. Próbowaliśmy odgadnąć co się w tym śnie stało, kim byli. Yaseen pomalował sobie całą twarz na czarno. On, wesołek, największy olewus w całej grupie. Jest pączkiem w maśle, bo został sam, jego dwaj bracia zginęli w intifadzie. To jego wyrzuciłam z grupy…. Yaseen schował się za przepierzenie, wystawił głowę, schował ją, a potem zaczął, tyłem odwrócony do ściany robić dziwne gesty, miotał się wte i wewte. Właściwie nie jestem w stanie opisać co te gesty przedstawiały, ale struchleliśmy. Potem padły odpowiedzi: Yaseen boi się samego siebie, boi się swojego ojca, boi się życia. Spuścił głowę, zasłonił oczy. W ich snach było mnóstwo agresji, rzucali sobą, bili się po twarzy, upadali na podłogę, biegali jak zwierzęta w klatce, omijali drzwi jakby ich nie było. Szminkami bardziej robili sobie krzywdę niż się dekorowali. Ale na końcu wyszedł wielki grubas, Rame, pomalowany na czerwono. Rame ryknął i zaczął coś połykać, odbiło mu się, znowu coś połknął a my nie wiadomo czemu zaczęliśmy się strasznie śmiać, tarzaliśmy się po podłodze, ryczeliśmy, braliśmy oddech i znów się śmialiśmy. Okazało się, że miał sen, że był w lesie i połykał węże. 9.04.08 Jestem w Hajfie. Dwie godziny drogi samochodem z Jenin, ale tak naprawdę jest to kosmiczna odległość. Czuję się tak jakbym wydostała się z dusznego, zamkniętego pomieszczenia. Znów zmienialiśmy samochody – palestyńskie numery, izraelskie numery, na checkpoincie gwiazda Dawida z gołąbkiem pokoju, natychmiast za checkpointem zdjęta. Jestem w domu Juliano, na wzgórzu, w małym gościnnym pokoiku, w którym oprócz czterech ścian jest tylko materac. Nie mogłam spać ostatniej nocy, miałam klasyczne wojenne koszmary, strzały, ucieczka, strach, budziłam się zlana potem. Powidoki. Przedwczoraj przez Jenin przejechała kolumna cywilnych samochodów, mężczyźni siedzieli na zewnątrz opuszczonych okien i oddawali strzały w powietrze. Nabeel powiedział – to jest to, co Palestyńczycy robią najlepiej – strzelają w powietrze. I powędrowaliśmy powoli dalej, do cukierni, na herbatę Lipton i pyszne ciasteczka. W Gazie zginęło trzech żolnierzy, Izraelczycy zabili na deser czworo dzieci. Dziś Juliano naprawdę się wściekł. Na warsztaty przyszło tylko dwóch Bad Boys. Dość tego, powiedział. Nie będziesz prowadziła warsztatów dla dwóch idiotów. Będę, powiedziałam. Nie widzę przyczyny, dla której miałabym ich nie prowadzić. Zabrałam chłopaków i poszliśmy do teatru, a za nami poszli amerykańscy dziennikarze. Czułam się jak zwierzę na wybiegu w zoo. Lama, albo coś w tym stylu. Na szczęście Juliano w porę ich zabrał. Dziś przyjechał ze Szwecji Jonatan Stanczak, który wraz z Juliano otworzył teatr, przyjechał też Martin z Cambridge prowadzić warsztaty fotograficzne. Małe mieszkanko, w którym mieszkałam sama przez ostatni tydzień nagle się zapełniło. Czy po to przyjeżdżają to ludzie z całego świata, profesjonaliści, żeby marnować czas dla bandy upośledzonych durniów? Czy ja, mając pięćdziesiąt lat muszę wrzeszczeć na jakiegoś półgłówka? Ten teatr to jakaś pomyłka, to największa pomyłka mojego życia, Juliano ryczał. Wygląda na to, że teatr musi trochę zmienić strategię. Te dzieciaki muszą CHCIEĆ za wszelką cenę być częścią teatru, narazie jedynie spędzają tam czas. Jak wszystko i wszyscy w Palestynie, są nastawione na przetrwanie, na to że ktoś przyjedzie i coś im da, że UNRWA da mąkę a aktywiści trochę rozrywki. Więc przykręcam śrubę. Po poludniu były oficjalne przeprosiny Yassina. Męczę Bad Boys zadając wielokrotnie to samo pytanie. Proszę, żeby nie pokazywali mi obrazków, żeby nie odgrywali scenek, nie rytualizowali sytuacji. 8.04.2008 Wsiąkam, tracę horyzont. Mam wrażenie, że jestem w klatce. Wszystko co się dzieje, uwewnętrzniam, zamykam, zasysam. Czasem mam momenty wynurzenia, ale rzadko. I co dziwne te momenty wynurzenia zdarzają się tu na scenie teatru. Zazwyczaj trzeba gdzieś wyjść, gdzieś dojść, uzyskać fizyczny dystans wobec miejsca, w którym się zazwyczaj przebywa. Tu wszystko działa odwrotnie. Dziś zaczęliśmy tańczyć. Najpierw ruszaliśmy palcami, potem dłońmi, potem rękami, całym ciałem, potem znów zaczynaliśmy od palców u nóg. Kończymy w jakimś zupełnie szaleńczym freestylowym nie wiadomo czym. Duża ulga. Używamy elementów jogi, krzyczymy, robimy ćwiczenia oddechowe. Spinamy się i uderzamy o siebie wzajemnie. Wymyśliłam ćwiczenia z widokiem z dzieciństwa, tym co widzieli za oknem jak byli mali. Postawiłam okno na scenie i chłopcy próbowali zawrzeć w paru gestach to, co się działo za tym oknem parenaście lat temu. Weszłam w dziś w konflikt z jednym z nich, z Yaseenem. To zepsute wielkie dziecko. Jego dwaj bracia zginęli w intifadzie, więc Yaseen ma wszystko o czym zamarzy, bo w rodzinie został tylko jeden syn. Ma samochód, kasę, czas. Jest szczelnie zamknięty w jakimś bąblu, więc niewiele do niego dociera. Kiedy po raz wtóry próbował rozbić kruchą koncentrację grupy, zamieniłam się w kamień. Masz wybór, powiedziałam, zostajesz Z NAMI, albo się wynosisz. Zareagował agresją. Wyszedł. 6.04.08 Zaczynają się upały. Nie ma tu termometrów, ale myślę, że jest 30 stopni przy pełnym zachmurzeniu. Nie ma mowy o podkoszulku czy spódnicy do kolan. Nie ma mowy o odsłonięciu łokci. Jestem kobietą, więc muszę zakryć wszystko oprócz przedramion i twarzy. Stopy można odkryć, ale to wielkiej ulgi nie przynosi. Rania, May i Hana mówią mi czasem, żebym ubrała sukienkę przykrywającą spodnie, ale to mnie przerasta, jak ubiorę coś jeszcze, to się zagotuję. Pytam się jak wytrzymują lato. Mają na sobie długie po kostki płaszcze, ze dwie chustki na głowie zamotane tak, że skrawka szyi nie widać, a pod płaszczem jeszcze spódnicę. Mówią, że z trudem. Kiedy pytam dlaczego trzeba się tak obsesyjnie zakrywać, to odpowiedź jest zawsze jedna – the camp. Nie islam, ale – the camp. Już paręset metrów dalej, w mieście Jenin jest inaczej, ale obóz dla uchodźców to wylęgarnia ekstremistów. Przyjechał dziś do nas David z Londynu, nauczyciel jogi. Pochodzi z ukraińskiej rodziny wędrownych Cyganów. Kiedyś objeżdżali z cyrkiem Europę. Poszłam z nim do obozu, żeby pokazać mu cmentarz męczenników, święte miejsce. Na prawie każdym grobie rośnie maleńka palma, albo drzewko oliwne, albo wetknięte są palmowe liście. David się osunął, nic dziwnego, energia tego miejsca jest piekielna. Zaraz obok jest zburzony dom i podziurawiony kulami samochód terenowy. Podobno w tym samochodzie zginęli właściciele domu. Stoi tak od wielu lat. Kiedy wyszliśmy otoczyła nas gromada dzieciaków i już nie dała spokoju. Dzikie małe zwierzątka, zdejmujące każdemu naiwniakowi zegarki, proszące o pieniądze i papierosy. Biada jeśli jesteś kobietą, robią wulgarne gesty i łapią cię za tyłek. Można nad nimi zapanować, ale trzeba pokazać władzę i zdzielić kogoś po głowie. Namówiłam Hanę, żeby przyszła na lekcję jogi. Z wielkim trudem, z wielkimi oporami. Jak już ją namówiłam, to chłopcy zaczęli prostestować, pokrzykiwać, wyganiać ją z sali prób, więc zrobiłam im awanturę. Ale Hana nie dała rady, bo pół godzinie wyszła. Nad nami wszystkimi, nad Davidem, nad lekcją jogi, nad biedną Haną, nad dzieciakami z obozu krążyły dziś izraelskie śmigłowce Apache. 4.04.08 Dziś piątek, więc mam wolne. Zrobiłam pranie na dachu domu, bo tam jest pralka. Z dachu jest piękny widok na obóz. Obok jest niedokończony jeszcze meczet, z łysą, betonową kopułą. Po południu byłam na herbacie z meramiją u żony Adnana, Hijam. I na spacerze po obozie. Zrobiłam zdjęcia obrazów raju, myślę, że tak właśnie mieszkańcy Jenin wyobrażają sobie islamski raj. Jeden mural przedstawiał szary pejzaż miasta, może to był czyściec. Wczoraj o tej porze szłam z Adnanem na pusty plac niedaleko teatru. Wyświetlano tam nagrania video sprzed sześciu lat, z czasów izraelskiej inwazji na Jenin. Zapadał już zmierzch, przyszło mnóstwo ludzi. Gwizdy, krzyki, petardy, chaos. Na ekranie przyniesionym z teatru przewalały się czołgi izraelskie, padały strzały, ludzie uciekali na wszystkie strony, pogrzeby zamieniały się w demonstracje rozpaczy. A potem pojawiła się broń, rozpoznałam Yusufa, Ashrafa, Zacharię i Alaę z teatru. Potem ranni, krew, opatrunki, pogrzeby i znowu demonstracje, potem już ciężko było rozpoznać twarze, po bojownicy zaczęli je zakrywać czarnymi chustami. Patrzący krzyczeli przy każdej kulminacji napięcia, przeżywali wszystko raz jeszcze. Wszystko to jest tak świeże. W końcu to było tylko sześć lat temu. Przypomniały mi się słowa Juliano – …czym byliby Palestyńczycy bez okupacji… Co jeszcze łączy tych ludzi oprócz bardzo silnych więzi rodzinnych i meczetu? Wszystko obliczone jest na bierne przetrwanie I pielęgnację traumy. Dlatego teatr ma tutaj taki ciężki żywot. Jest dokładnie w poprzek. Dzieciaki w teatrze mają syndromy PTSD – post-traumatic stress disorder. Jak się bardzo zdenerwują to nie są w stanie wypowiedzieć słowa, tylko wydają jakieś nieartykułowane dźwięki. Hana jest na psychotropach, Rame i Yaseen też. Większość reaguje przemocą na wszystko co je przerasta. Moi Bad Boys to stracone pokolenie. Można jeszcze wiele z nich wyciągnąć, ale nie da się ich już w pełni ukształtować, nie pozbędą się już agresji i rozchwiania. Pewnie dlatego uwielbiają ćwiczenia w których mogą wrzeszczeć do woli i te, w których mogą pokazać jak bardzo nienawidzą swojego życia. Lubią też wszystko co ich głęboko rozluźnia. Kiedy trzeba poruszyć wyobraźnię, mają kłopot. Z dnia na dzień jest jednak lepiej, jesteśmy bliżej siebie. Musiałam zmodyfikować swoje zachowania. Trzymam ich krótko, nie ma mowy o partnerstwie. Tu nie ma szans na partnerstwo, trzeba trzymać lekki dystans, być ciepłym ale bezwzględnie twardym. Podobno jeszcze dwa lata temu nie byli wytrzymać w zakniętym pomieszczeniu piętnastu minut. Dwa dni temu o tej porze byłam w Ramallah na przyjęciu wydanym dla ukochanej dyrektora teatru Al-Kasaba. Mimo zupełnie modernistycznej oprawy wspaniałego mieszkania, było to przyjęcie jak z baśni tysiąca i jednej nocy. Na stół wjechało całe pieczone cielę, a córka dyrektora wykonała solo jakiś nieprawdopodobny arabski taniec. Była to naprawdę duża młoda kobieta, z ogromnym biustem, ale sposób w jaki się poruszała świadczył o tym, że właśnie takie ciało, a nie inne jest idealne. I dlatego można się było w nią zapatrzyć. Podobno parę lat temu brała udział w przygotowaniach do samobójczego ataku. Złapano ją. Zrozpaczony ojciec ściągnął prawników z całego kraju. Zapłacił sto tysięcy dolarów. Wyrok był łagodny – tylko rok więzienia. Ale i tak po roku z więzienia wyszedł wrak człowieka, dziewczyna psychicznie nie dała rady, depresja zrobila z niej grube monstrum. Za głupi żart o podłożonej bombie dostaje się zazwyczaj pięć lat. Trzy dni temu żydowscy osadnicy zabili studenta uniwesytetu Ber Zeit. Najpierw obrzucili samochody jadące z Ramallah, potem je ostrzelali. Taką przynajmniej wiadomość przywiozła Petra z Ramallah. Petra prowadzi sesje drama therapy dla dzieci w teatrze. 1.04.08 Najazdy artystów na teatr; filmowcy, aspiranci, tacy co chcą zrobić karierę na politically correct palestyńskim nieszczęściu. Teraz to i ja uciekam chowając się przed nimi. I rozumiem o czym mówił Juliano w samochodzie. Ale są też tacy, którzy są naprawdę szukają, grzebią, rozmawiają. Co ja tu robię w tym wszystkim? Czy ja też aby nie jestem szumem na fali współczucia, jaki świat artystyczny jednym zgodnym głosem głosi wobec Palestyny?? Jedyne co mam na swoje usprawiedliwienie, to to, że nie robię żadnego projektu, a jedynie próbuję wynaleźć jakiś nowy sposób ekspresji, którzy moi ‘Bad Boys’ użyją w swoich własnym celu. Bad Boys to Nabeel – moje alter ego, zajebisty facet (z depresją, bo zakochany w Japonce i nie może dostać japońskiej wizy) w sumie razem prowadzimy te warsztaty. Jest delikatny i mocny zarazem. Potem Yaseen, Rame – z tym mam kłopoty, jest jak kamień, duży kamień (grubas z niego), Qais, dzikie zwierzę, chudy jak patyk, (klatka piersiowa go boli, więc nie wszystkie ćwiczenia może robić), Kastro i Kamal. To co robię prowadzi do próby przełożenia słów, zdań, fraz, historii na język ciała – na pozycje ciała, na gesty, dźwięki i ruchy. Kiedy będą gotowi, poproszę ich o opowiedzenie historii z drugiej intifady. Narazie uczymy się podstawowego cielesnego alfabetu. Jak ktoś ma zły dzień, to pracujemy nad tym, żeby pokazał jak był on zły. Jak cały dzień czy ranek zawrzeć w geście, albo w rozbiegu i uderzeniu ciała o ścianę, bo i takie dni bywają. Bawimy się nad przekładem najprostszych słów na gesty. Nie jest to proste z wielu powodów. Mam przed sobą grupę dumnych palestyńskich nastolatków, którzy już dużo w życiu zrobili, żeby nie pokazywać tego, o co właśnie proszę żeby pokazali. Mają przed sobą wyprojektowany obraz samych siebie, który próbuję im zniszczyć. To że są cool, że są bezczelni, że nie pokażą żadnych emocji. Życie zrobiło wiele, żeby wiedzieli, że nie powinni być bezbronni, a ja właśnie o bezbronność proszę. Mają kłopoty z koncentracją, z kreatywnością, ze wszystkim. No i kochają przemoc, o co potykamy się co chwilę. Freedom Theatre jest kontynuacją myśli Arny Mer Khamis (1930 – 1995), która urodzona w żydowskiej rodzinie, w Palestynie, przyłączyła się do brygad Palmach – kompanii szturmowych, stanowiących siły specjalne Hagany. Arna poślubiła palestyńskiego przywódcę Izraelskiej Partii Komunistycznej, Salibę Khamis. Po wojnie sześciodniowej była wielokrotnie aresztowana za udziały w demonstracjach i protestach. Podczas pierwszej intifady Arna założyła centrum Troska i Nauka [Care and Learning]. Celem tej organizacji była pomoc dzieciom, na początku szczególnie w więzieniach, potem w obozach dla uchodźców. Care and Learning pomagało także w organizowaniu edukacji, kiedy szkoły były zamknięte (1988-1990). Arna, jako wykształcony nauczyciel, jeździła w weekendy z kredkami, papierem, farbami i pędzelkami, by uczyć dzieciaki na ulicach miast i obozów na terytoriach. Przygotowała też specjalny poradnik dla kobiet jak prowadzić zastępczą edukację. Kiedy okazało się , że w Jenin 47% dzieci doswiadczyło bezpośrednio przemocy armii izraelskiej podczas pierwszej intifady, Arna postanowiła utworzyć cztery Domy dla Dzieci – w samym Jenin i w obozie. Nagrodzona alternatywną, pokojową nagrodą Nobla zbudowała Kamienny Teatr (The Stone Theatre), który został zburzony podczas inwazji izraelskiej na obóz w 2002 roku. Dzieci, wtedy już nastolatki albo zginęły podczas inwazji, albo wzięły udział w atakach samobójczych w Izraelu. Juliano Mer Khamis, syn Arny założył w Jenin nowy teatr, Teatr Wolności [The Freedom Theatre], w którym teraz pracuję. 31.03.08 Pierwsze warsztaty. Jestem wykończona. Jest trudniej niż myślałam. Nie mam siły o tym pisać. Czuję się jakby mi ktoś wątrobę wyrwał. Trzeba być mocnym. Ten projekt jest bardzo długoterminowy. Poszłam z obozu do miasta. Znalazłam ryneczek, który jako żywo przypomina piekło na ziemi, bo na każdym straganie przyczepiony jest megafon, który ryczy. Nie wiem co ryczy, ale pewnie zachęca do kupna czegoś. Dwa kilo truskawek, soczystych, słodkich i pachnących, kosztowało tylko 4 szekle. Wracałam z humusem, pitami, truskawkami, jogurtami, pomidorami, objuczona jak wielbłąd i nagle mnie zatkało. Oto tablica – robimy dla Jenin system wodny. Moje polskie serce podskoczyło z radości! Zajebiście. Czytam o Grotowskim. Muezin za oknem. 30.03.2008 Drogę do Jenin przebyliśmy zmieniając dość często tożsamość. Przed checkpointem powiesiliśmy przy lusterku zawieszkę z gwiazdą Dawida i gołąbkiem pokoju, potem zostawiliśmy w jednej z wiosek samochód na izraelskich numerach i przesiedliśmy się do palestyńskiej taksówki, potem mówiliśmy do policji palestyńskiej po angielsku udając kompletnych outsiderów. Piszę my: Juliano Mer-Khamis, bo to on prowadzi Freedom Theater w Jenin – http://www.thefreedomtheatre.org/, Jenny, jego żona – twarda dziewczyna z Finnlandii, która współprowadzi teatr, Linn i Gunnar, też z Finnlandii, którzy przyjechali uczyć scenografii na parę dni, no i ja. ‘Every penny to the beggar delays a revolution one day’ śmieje się Juliano parafrazując Marksa, opisując jak NGOs, UNRWA, UN i inne organizacje demoralizują Palestyńczyków, jak bardzo zniszczona jest tkanka społeczna na Terytoriach. Jeszcze jedna klisza z podróży – opisy wycieczek zachodnich albo japońskich turystów, którzy uprawiając turystykę alternatywną odwiedzają Jenin i jak ludzie z teatru uciekają przed nimi w popłochu. Juliano mówił, że jakiś czas temu robili sobie jaja demonstrując zepsute zęby młodocianych aktorów (ku ich uciesze zresztą) i tłumacząc turystom jak potworne skutki ma niedożywienie i brak witamin. Wieczorem ma miejsce wewnętrzne spotkanie, padają tam ważkie słowa, które potwierdzają moje nieśmiałe intuicje i w pewnym sensie uprawomocnia mój pobyt tutaj. Juliano mówi – czym byliby Palestyńczycy bez okupacji? Jak zbudowaliby swoją tożsamość bez nakby (palestyńskiej katastrofy 1948 roku). Wszystko co mamy do zaoferowania Zachodowi to nasze nieszczęście. Musimy zapomnieć o tym zewnętrznym kliencie, który czeka na kolejny odcinek tragedii. Musimy zająć się – dla nas samych – naszymi własnymi historiami, problemami, nami samymi, naszym teraz. 29.03.2008 Trzy dni w Tel Avivie. Straciłam cały emocjonalny dystans. Jestem już tak bardzo ‘w’, że niedługo zacznę odruchowo mówić ‘slicha’ zamiast ‘przepraszam’. Powinnam zresztą stracić dystans na lotnisku Ben Gurion. Już przy końcu rękawa samolotu Lufthansa czekali na mnie przedstawiciele sił bezpieczeństwa. Podeszli do mnie jedynej z całego wypełnionego pasażerami samolotu. Rytualne zestawy pytań. Irytacja. Sprawdzali mnie 4 razy, za każdą bramką, za każdym zakrętem. Chyba wiem dlaczego. W grudniu wzięłam udział w demonstracji „Against the Apartheid Road System” i tam izraelska policja nas wszystkich, bardzo dokładnie zarejetrowała. Wczoraj był Dzień Ziemi. W 1976 roku izraelska praktyka wywłaszczania Palestyńczyków z ich własnej ziemi w celu zakładania następnych żydowskich osiedli sprowokowała arabskich mieszkańców Galilei do protestu. 30 marca 1976 roku mieszkańcy Sakhnin pomaszerowali w proteście przeciwko konfiskacie przez Izraelskie Ministerstwo Obrony kawałka ziemi na skraju ich miasta. Sześciu z nich zostało zabitych podczas protestu. Odtąd, co roku izraelscy Arabowie obchodzą „Dzień Ziemi”, który jest dla nich symbolem protestu przeciwko dyskryminacyjnym praktykom izraelskiego rządu. Tego roku demonstracja – po raz pierwszy w historii – miała miejsce w Jaffie, tradycyjnie arabskiej części Tel Avivu i związana była z protestem przeciwko wysiedleniu 500 arabskich rodzin z tej dzielnicy oraz wyrokowi w ciągnącym się latami procesie dotyczącym gruntów arabskiego cmentarza, które wprawdzie zgodnie z prawem, ale bez wiedzy islamskiej społeczności zostały sprzedane w 1973 roku. Arabowie ten proces przegrali. Teraz na islamskim cmentarzu developerzy postawią eleganckie apartamentowce dla izraelskiej klasy średniej. Protest był zorganizowany przez żydowsko-arabską lewicową partię Hadash. Źródła podają, że demonstrantów było parę setek, niektóre, że dwa tysiące. Myślę, że było raczej poniżej tysiąca osób. Niemniej była to najbardziej żywiołowa i spontaniczna demonstracja, w jakiej kiedykolwiek wzięłam udział. Szli nie tylko izraelscy aktywiści wszystkich maści, ale i arabscy obywatele Izraela, którzy mają podwójną tożsamość, bądź też jej wcale nie mają. Żydzi traktują ich jak obywateli II kategorii, Palestyńczycy uważają za zdrajców. To oni nieśli wielką palestyńską flagę jak baldachim. Było zresztą całe morze palestyńskich flag, rzecz podobno zupełnie nowa. Było też wiele okrzyków ‘Allah akba’ – ‚Bóg jest wielki’, które nie brzmiały pokojowo. Ale tu już nie ma pokojowych demonstracji. Demonstracja skończyła się politycznym piknikiem na jednym ze skwerów w pobliżu ulicy Nefet. Jutro jadę do Jenin.

Zamknij