Miejsce pełne tropów
2023,
Karolina Dzięciołowska
Judisk Krönika
„To miejsce jest pełne tropów, które czekają aż ktoś się nimi zajmie. Wołają a ja się temu poddaję”, mówi Joanna Rajkowska, urodzona w 1968 roku artystka z Polski. Rozmowę przeprowadziła Karolina Dzięciołowska.
Na spotkanie umawiamy się mailowo. W wiadomości, z miejsca przeznaczonego na zdjęcie, otwiera się na mnie źrenica na tle szaro-niebieskiej tęczówki. Wracam myślą do innego oka, tego które sprowokowało mój kontakt z artystką. Praca Żyjemy dniem, godziną, minutą, która towarzyszy wystawie w muzeum POLIN dedykowanej ludności cywilnej w czasie powstanie w getcie warszawskim eksponuje oko ocalałej Krystyny Budnickiej/ Heny Kuczer.
Karolina: Co jest w tym oku?, zaczynam, kiedy łączymy się online. Usiłuję wierzyć, że podczas rozmowy utrzymujemy kontakt wzrokowy.
JR: W tym oku nie ma nic więcej oprócz tego co ciało pani Krystyny wchłonęło, zarejestrowało, czym jest ona sama i jej życie. Moją rolą nie było uzyskanie wiedzy przez próby zbliżenia się do niej. Nie rozmawiałam z nią o jej przeżyciach. Pozostałyśmy w przyjaznej, ale nieprzeniknionej relacji. Byłam przekaźniczką tego co dla mnie samej jest niezrozumiałe i nigdy nie będzie. Musiałabym przejść z nią całą ścieżkę albo ścieżkę równoległą, żeby zdobyć się na taką empatię, która jest współuczestniczeniem w tym samym losie. Pozostałam na progu. Jestem zewnętrzna, nie jestem autorką tej pracy. Mam skarb w ręku, ale go nie otwieram, tylko przekazuję.
KD: Dla mnie to oko, ten obraz jest jak czarna dziura i horyzont zdarzeń. Tam się nie da zajrzeć. Niezależnie od tego, czy się jest w czarnej dziurze, czy się jest poza czarną dziurą. To jest coś takiego do czego nie ma dostępu. Ale to jest również ten organ, to jest oko, które służy do poznawania świata.
JR: Zgadzam się. Definicja horyzontu zdarzeń jest bliska doświadczeniu Zagłady. Nie możemy tam wejść. I ja nie czuję się uprawniona. Nie jestem Żydówką, jestem kundlem z pomieszaną krwią – jak wielu nas w Polsce.
Staram się nie wiedzieć i nie rozumieć dopóki nie mam obrazu, który mnie prowadzi. Dopóki moje ciało nie wie, jak coś zrobić. Sztuka nie jest wizualizacją, ma prowadzić do rozwiązania, które pozwoli nam coś zrozumieć. O, ptak przyleciał!
KD: A gdzie pani jest?
JR: W centrum Warszawy, w pracowni na Szpitalnej. Na dodatek drozd! A może sikorka? Dużo drzew mamy teraz w Warszawie. Więc jest dużo więcej ptaków.
Okna pracowni wychodzą na plac Pięciu Rogów. Znajduje się tam jedna z instalacji artystki. Gigantyczne jajo drozda. Kiedy do niego przyłożyć ucho, czuć wibracje, słychać bicie serca, może próby przebicia się. Jednak najbardziej rozpoznawalnym w przestrzeni miasta projektem Joanny Rajkowskiej są Pozdrowienia z Alei Jerozolimskich, sztuczna palma przy rondzie Charles de Gaulle. Pomysł narodził się w Izraelu, podczas wybuchu drugiej Intifady. Uprzytomniła sobie wówczas brak, pustkę po społeczności żydowskiej oraz znaczenie historii i etymologii Alei Jerozolimskich dla tożsamości Warszawy. Zainstalowane przy jednym z głównych szlaków miasta drzewo stało się świadkiem protestów oraz symbolem walki z prawicowymi, nacjonalistycznymi, antydemokratycznymi narracjami, antygenderowymi, homofobicznymi, rasistowskimi i mizoginistycznymi inicjatywami oraz z katastrofą ekologiczną. W roku 2020, podczas świętowania osiemnastych urodzin, palma wysłała do ludzi miłosny list: „[…]I would like to thank you for all the years we have spent together. For all the things you have done on the roundabout, for hugging me, decorating me with banners and bananas, for lighting bonfires, lying on the beach, singing and dancing. What energy! It’s been a good time. Though sometimes a thick gloom has fallen over the city, I still might think that by some miracle I landed in the very centre of the universe”.
JR: Najczęściej pracuję z miejscami. To może być miejsce w ciele, w czasie, w biografii. Często odnosi się do czegoś kruchego, choroby czy traumy. Projekt kieruję do abstrakcyjnej osoby, która z tym miejscem nawiązuje relację. Jak w przypadku ludzi patrzących na palmę. Tak powstaje wspólnota doświadczenia. To jest ulotne, ale na tyle mocne, żeby stroić wrażliwość, kształtować wspólnotę empatii.
Projekty w sferze publicznej działają powoli. Polegają na nieuświadomionej bliskości, na rozpoznawaniu pejzażu, w którym się jest. Nie potrzebują stu procent skupienia, nie wymagają analizy, wiedzy. Wymagają zgody na to, że się jest częścią ekosystemu, krajobrazu, miasta, miejsca.
Tworząc nie zastanawiam się nad konsekwencjami. Ufam, że procedury, które uruchamiam, nie obrócą się przeciwko innym bytom. Pozdrowienia z Alej Jerozolimskich wyłączały destrukcyjne inicjatywy. Okazało się, że obojętnie jak podzielone byłoby polskie społeczeństwo, a ostatnie osiem lat to był horror, w historii palmy nie doszło np. do prób podpalenia [jak w przypadku Tęczy, instalacji artystki Julity Wójcik, która była podpalana siedmiokrotnie – KD]. Nawet podczas marszy faszystów. Raz jakiś człowiek stanął pod palmą z wędką i wydrukowanym Chrystusem Królem Polski na jej końcu. Robiłam mu zdjęcia i myślałam jak dziwne losy ma to drzewo. I że to jest paroksyzm, który musi się zwizualizować, wydarzyć. Był też facet na koniu, naczelny antysemita Polski. I to chyba była ta ściana, do której wszystko musiało dojść, żeby móc się odbić. A odbicie nastąpiło, mam na myśli wynik ostatnich wyborów.
KD: W jednym z wywiadów porównała się pani do powietrza, które wypełnia próżnię. Wchodzi pani w przestrzeń, próbuje odczytać jej energię, przetłumaczyć i udostępnić ogółowi. Czasem „czyta” pani używając kabały czy filozofii Spinozy. Czy te „metody” ułatwiają czytanie pustki?
JR: Pracuję we wschodniej Europie, w Polsce. To miejsce jest pełne tropów, które czekają aż ktoś się nimi zajmie. Wołają a ja się temu poddaję. Kiedy mieszkałam w Londynie na początku miałam tym naładowane baterie. Z czasem poczułam, że wysycham. Że zaczęłam tracić ten dziwny, organiczny kontakt z ziemią, która wydała tyle pięknych koncepcji rzeczywistości jak choćby ruch chasydzki. Poczułam, że to źródełko, ta woda jest coraz niżej. Musiałam wrócić, żeby się podłączyć. Chwytam te rzeczy koniuszkami neuronów i uobecniam w tym co robię.
Pracuję teraz nad filmem na zbiorową wystawę Autoportrety w Muzeum Narodowym. Punktem wyjścia jest fakt, że urodziłam się w 1968. To moment, kiedy w stabilności modernizmu coś zaczęło pękać. Zdaliśmy sobie sprawę jako gatunek, że coś jest bardzo nie tak. Kolejne konferencje klimatyczne uświadamiały co się dzieje. Proces nieprzyjmowania do wiadomości, manipulowania informacji, to jest bolące ciało. Jednocześnie to się wiąże z wydarzeniami marca 1968 roku, tym pęknięciem, które sprawiło, że Polska znalazła się na pustynnym kulturowo obszarze, kompletnie wykastrowanym.
Kiedy dorastałam miałam poczucie, że polska kultura jest mi obca. Nie identyfikowałam się z martyrologią, którą żyła Polska sprzed 1989 roku. Ruch Solidarności, który stworzył nowy język opisu rzeczywistości, też był mi obcy. Zdaję sobie sprawę, że to jest krzywdzące dla niesłychanie zaangażowanego politycznie pokolenia, które zbudowało podłoże dla społeczeństwa obywatelskiego, z którego, zwłaszcza po ostatnich wyborach, jesteśmy dumni. Ale to nie jest Polska, do której jestem najbardziej przywiązana. Lubię jeździć pociągiem i obserwować relacje ludzi, rodzaj bliskości, jestem tego częścią. Jednak nie to mnie tu trzyma, nie to mnie karmi. Tutaj, na skraju Europy, są siły, cudowna drzemiąca bestia, kompletnie – niestety – niewykorzystane.
KD: Nad jedną z głównych ulic Sztokholmu zawisł naturalny dąb. Praca Umrzeć za ciebie, zakorzenić się, Charlotte Gyllenhammar zamocowana jest korzeniami w górę, koroną w dół. Według artystki zwraca nas ku refleksji nad miejscem, czasem, pamięcią. Przeraża mnie ta instalacja, widzę torturowaną osobę. Mimowolnie porównuję tę pracę z projektem Rhyzopolis z 2021 roku. „[…] to futurystyczna scenografia do nieistniejącego filmu science fiction o przyszłości naszej planety”, czytam na stronie artystki. „Jest pomyślany jako podziemne schronienie dla garstki ludzi, którym udało się przetrwać serię kataklizmów. […] Dystopijny scenariusz filmu zakłada, że schronieniem dla gatunku ludzkiego są drzewa, których rozbudowany system korzeniowy umożliwił utworzenie jaskiń, w których ocaleni mogli oddychać i odżywiać się w podziemnym biotopie stworzonym dla nich przez drzewa”. Zastanawiam się, dlaczego Rhyzopolis nie budziła we mnie tak skrajnych odczuć. Dlaczego ja, która pochodzę z przestrzeni naprzemiennego wykorzeniania, zakorzeniania, przemarszu, zmian granic, patrząc na ten wiszący dąb, widzę zwłoki?
JR: Można zamieszkać w zwłokach i można je wystawić na widok publiczny. Zachód Europy zawsze chciał mieć kontrolę nad obrazem. Bez kontroli ziemia usuwa się spod nóg, narzędzia wypadają z rąk, ludzie się boją. Natomiast w tej części Europy obraz ma kontrolę nad nami. Pokazując drzewo, rozbierane na części, rozkrawane, można analizować sytuację nie będąc jednocześnie jej częścią. W przypadku Rhyzopolis nie da się oddzielić siebie od instalacji. To jest fundamentalna różnica w pojmowaniu obrazu. Polska leży na granicy definicji obrazu jako ikony, czyli bycia częścią i bycia pod wpływem. Nasze zachowanie, nasze emocje, jesteśmy kontrolowani przez obraz. Trzeba i potrafimy się temu poddać. Mało tego, tworzymy obrazy, które mają kontrolę nad nami. To jest wiara w ich moc.
KD: W takim razie ostatnie pytanie zadam palmie. Co by napisała nam dziś, w październiku 2023 roku?
JR: Palma krwawi, krwawi strasznie nad każdą z ofiar, bez podziałów na ofiarę i sprawców. I wysycha. To nie są procesy, które są odwracalne. Jeszcze rok temu byliśmy w innej czasoprzestrzeni. Nie było tylu pożarów, nie było tak gorąco, nie było takich susz, powodzi. W tym roku wszystko nabrało potwornego impetu. Jesteśmy jako ziemia w bardzo słabym punkcie. Palma wyrosła z drugiej intifady, z lęku i pustki jednocześnie. Przyjeżdżając z Izraela jednocześnie cofam się w czasie i jednocześnie sięgam do przyczyn, dla których stworzono to państwo. Są nie mniej potworne niż to wszystko co tam się dzieje. Myślę o konkretnych ludzkich tragediach. Wracamy do początku naszej rozmowy, do horyzontu zdarzeń. Czułam, że to jest wyraz strasznych energii. Ta narracja cały czas się toczy i rozwija, karma trwa. To wszystko jest oparte na pierwotnym przestępstwie. Jeśli nie przejdziemy przez horyzont zdarzeń na drugą stronę, jeśli nie znajdziemy tego tajemnego hasła, to może nas zepchnąć w straszny rejon. Bo tam, na terytoriach Bliskiego Wschodu, jest centrum świata. Tam, gdzieś nad Morzem Martwym, wskazuje palec Boży.
Przypominam sobie fragment opisu, w jakich okolicznościach rodził się projekt Pozdrowienia z Alei Jerozolimskich. “Though it was not my conflict and not my war, it was my misfortune, for reasons I could not understand.”
JR: Bez względu na to do kogo należy to miejsce w sensie państwowości, należy do nas wszystkich, bo wszyscy tam przebywamy. Nie ma takiego drugiego miejsca. I to, że ludzie tam dopuszczają się okrucieństw może nas wszystkich zepchnąć w straszny rejon. Boję się tego bardzo.
KD: Zostańmy z tym, co powiedziała palma.
JR: Tak, trzeba jej ufać. Bo to drzewo.
JudiskKronika_3_2023_part